1. Złe oceny
Szkoła służy m. in. do tego, żeby oceniać ucznia. Nic więc dziwnego, że właśnie stopnie stanowią najczęstszą przyczynę troski oraz temat rozmów nauczycieli, uczniów i rodziców. Są też jednym z częstszych powodów wizyt u pedagoga szkolnego. Problemy z ocenami można podzielić na pewne podgrupy.
Stopnie niższe od oczekiwanych przez rodziców
Zdarza się to tak często, że – choć czasem pretensje, żale i niepokoje rodziców mogą się wydawać nieuzasadnione czy niepoważne – warto zająć się taką sprawą. Z reguły są to albo niesłuszne oskarżenia pod adresem nauczycieli, którzy nie umieją docenić i właściwie ocenić ucznia, albo zdziwienie i złość na własne dziecko, które nie chce się uczyć, choć przecież jest zdolne, a warunki zapewniono mu dobre.
Już samo zaistnienie problemu niezrealizowanych oczekiwań rodzicielskich jest wystarczającym sygnałem, że gdzieś coś dzieje się nie najlepiej. Sprawdźmy jednak, jakie to są te złe stopnie, jak uczeń jest postrzegany w szkole, jak wyglądają oceny innych uczniów u tych „uprzedzonych i złośliwych” nauczycieli. Czasem rzeczywiście w szkole coś szwankuje i stopnie faktycznie nie są najlepsze. Częściej jednak źródła nieporozumienia tkwią w rodzinie.
Co można zrobić? Tak naprawdę należałoby podjąć pracę nie z uczniem, ale z rodzicami albo nawet z całą rodziną: dużo rozmawiać o oczekiwaniach, nadziejach, wymaganiach, obawach, a także o odpowiedzialności, własnej tożsamości, miłości, zaufaniu, wolności… i o wielu innych sprawach ważnych w życiu człowieka.
Zazwyczaj nie mamy na to warunków, a rodzice wcale nie są w takich sytuacjach chętni do pracy, bo przecież problem dotyczy dziecka, nie ich. Oni są w porządku. Kochają, zarabiają, troszczą się o przyszłość i chcą być dumni. Pozostaje więc uczeń, który jeśli chce i potrzebuje, może dostać pewną pomoc: wsparcie w przetrwaniu w warunkach roszczeniowych, w kształtowaniu własnej postawy życiowej, własnej hierarchii wartości, w ogóle własnej odrębności i poczuciu godności. Delikatny problem. Wszystko, co się może dziać w duszy młodego człowieka na skutek pomocy pedagogicznej, nie powinno być kierowane przeciw rodzicom. Powinno służyć wzmocnieniu dziecka, przyjrzeniu się, co może jeszcze zrobić, by lepiej funkcjonować w szkole.
Stopnie niższe od oczekiwanych przez ucznia
Przychodzi czasem młody człowiek i mówi: „Staram się, uczę się i nic mi nie wychodzi. Zależy mi na ocenie, a znów mam kolejną dwójkę (jedynkę)”. Niekiedy tymi zbyt niskimi ocenami są trójki lub czwórki. Zwróćmy uwagę na tę różnicę, gdyż mamy do czynienia z dwoma odmiennymi problemami.
Najpierw sytuacja, gdy oceny są rzeczywiście marne. Jakie mogą być
przyczyny niepowodzenia?
Nieumiejętność uczenia się
To przyczyna najpowszechniejsza. Niestety, polska szkoła wciąż nie uczy uczenia się. I jeśli dziecko nie ma wyjątkowych zdolności, jeśli nikt w rodzinie mu nie potrafi podpowiedzieć, jak się uczyć, wyjdzie ze szkoły nieprzygotowany do zdobywania wiedzy. Należy zwrócić uwagę, że w takiej sytuacji podpowiedzenie kilku sztuczek czy technik nie wystarczy. Przeciętny uczeń zlekceważy dobre rady lub szybko się zniechęci.
Nauka uczenia się wymaga przede wszystkim systematyczności. Warto więc młodemu człowiekowi potowarzyszyć w jego wysiłkach. Czasami jest celowe włączenie do tego procesu specjalistów. Niektóre kursy uczenia się przynoszą wymierne efekty.
Nieumiejętność zorganizowania własnego czasu
To równie częsta bolączka młodzieży. Świat oferuje tyle rzeczy ciekawszych od nauki, że aż trudno znaleźć czas na odrobienie lekcji. Zresztą… jeszcze zdążę. „ Poserfuję” po Internecie, pójdę na podwórko, pogadam przez telefon, obejrzę film na video, potem coś w telewizji i zaraz siądę do lekcji.
W tej częstej i pozornie prostej sytuacji mogą kryć się pułapki. Przede wszystkim pierwszą reakcją pedagoga może być zlekceważenie tego problemu lub poczucie bezradności wobec zjawiska powszechnego i właściwie nie podlegającego korektom. Tylu młodym ludziom czas przecieka przez palce, nie skorzystali z najprostszych rozwiązań, o których tyle się mówi i zawsze się mówiło. Jeszcze babcie pouczały: „Odrabiaj lekcje w dniu, w którym są zadane”, „Torbę do szkoły spakuj wieczorem”, „Najpierw obowiązek, potem przyjemność”, „Co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj”, „Do sprawdzianu zacznij się uczyć wcześniej”.
Jeśli jednak sygnał o własnym niezorganizowaniu pochodzi od ucznia, jest szansa, że coś da się tu zrobić. Nie jest to jednak szansa duża. Kiedy postanowimy coś zrobić, staniemy wobec kolejnych przeszkód. Najczęściej rodzice nie mają czasu dla dziecka. Ta choroba współczesności dotyka rodziny na różnym poziomie finansów i wykształcenia. A to właśnie ona powoduje, że dziecko po prostu nie ma od kogo uczyć się właściwego postępowania. Trudno jest uczyć się od nieobecnych i skupionych na własnych problemach rodziców.
Rozwiązania bywają różne, zależą od wieku ucznia i postawy rodziców. Czasem wystarczy rodzicom zwrócić uwagę, że należałoby pobyć więcej z własnym dzieckiem, czasem trzeba podpowiedzieć, jak można spędzić ten czas: spacer, wspólne odrabianie lekcji, jakiś sport lub inne zajęcie. Niekiedy musimy przyjąć do wiadomości, że rodzic nie ma chęci lub możliwości bardziej zająć się swoją pociechą. Wtedy trzeba szukać „opieki” wśród innych dorosłych: trenerów, instruktorów, świetliczanek, nauczycieli prowadzących kółka zainteresowań – by uczeń spędził czas sensownie. Bywa tak, że problemy ze zorganizowaniem czasu mają tło emocjonalne. Nagle okazuje się, że młody człowiek wcale nie jest „niewyuczalny”, roztrzepany i niezdolny do koncentracji. Chaos dnia codziennego jest po prostu celową, choć niekoniecznie świadomą ucieczką od czegoś istniejącego w młodzieńczej codzienności. Jeśli dotrzemy do takiego miejsca w naszych działaniach rozpoznawczych, stajemy przed kolejnymi drzwiami. Gdzie szukać przyczyn? W domu, w szkole, na podwórku, we wczesnym dzieciństwie, w teraźniejszości? Różne źródła możemy odkryć, a niewiele z nich będziemy mogli usunąć, osłabić albo zmienić. A jeśli nawet coś się uda, to w młodym człowieku nadal pozostają nawarstwione emocje oraz utrwalone reakcje na nie. One nie znikną w jednej chwili. Może okazać się potrzebna terapia wymagająca specjalistycznego przygotowania, warunków, którymi nie zawsze dysponuje pedagog szkolny.
Trzecia ścieżka naszych poszukiwań może zaprowadzić nas w tereny, po których lepiej się nie poruszać bez specjalistycznego wyposażenia. To sfera spraw związanych z funkcjonowaniem mózgu i systemu nerwowego. Owszem, możemy mieć podejrzenia, że brak systematyczności w pracy, obok którego występują inne objawy: niemożność koncentracji, nerwowość, pobudliwość motoryczna i werbalna, to może na przykład zespół adhd. I niech te nasze podejrzenia zweryfikują fachowcy! Czasem niezbędne jest leczenie.
Niemożność dostosowania się do wymagań szkoły
Może być tak, że szkoła ma wysokie wymagania i są one dla danego ucznia po prostu za duże. Bywa też, że wprawdzie wymagania szkoły nie są naprawdę wielkie, to jednak bardzo różnią się od wymagań, z jakimi uczeń do tej pory się spotykał.
Może się również zdarzyć, że jakaś szkoła i jakiś uczeń po prostu do siebie nie pasują. Na przykład dziecko trafiło do tej konkretnej placówki na skutek decyzji czy presji rodziców, absolutnie wbrew własnej woli. Jesteśmy przeciwnikami pochopnego zmieniania szkół i zawsze wolimy podjąć pracę, niż pozbyć się problemu, ale czasem zmiana jest niezbędna.
Nieznajomość własnych możliwości
Nieadekwatna ocena własnych możliwości połączona z nadmiernie rozbudzonymi aspiracjami może wywołać fatalne skutki. Taki uczeń bardzo łatwo robi sobie wrogów nawet z najłagodniej do świata nastawionych nauczycieli, a i w pedagogu szkolnym potrafi wywołać negatywne emocje. Jak długo można cierpliwie wysłuchiwać, że wszyscy naokoło są winni i nie dostrzegają geniusza?
Skłonienie ucznia do realizmu w postrzeganiu i ocenie świata oraz samego siebie nie zawsze jest możliwe. Jak wiele kontaktów uczniowie zerwali tylko dlatego, że chcieliśmy podsunąć im lusterko, które nie wypięknia? I tak się zdarza. Ale czasami właściwie postawione pytania pozwalają „sprowadzić delikwenta na ziemię”. Jeśli pytamy, ile godzin i dni przygotowywał się do klasówki, ile czasu poświęca codziennie na prace domowe, ile marnuje na marzenie o sukcesie, to czasem młody człowiek potrafi nagle zobaczyć, co zrobił źle, co mógłby zrobić lepiej.
Samo spostrzeżenie fikcji, w której uczeń trwał (ja jestem świetny, tylko nauczyciele mnie nie doceniają), jeszcze nie zmienia sposobu postępowania. To dopiero początek pracy, w której najważniejszym elementem jest podtrzymywanie motywacji i uczenie systematyczności.
Gwałtowne obniżenie poziomu ocen
Pedagodzy liceów znają to zjawisko. Dobry, a nawet znakomity uczeń szkoły podstawowej czy gimnazjum nagle zaczyna uzyskiwać wyniki poniżej dotychczasowego poziomu. I rodzice się martwią. Czasem martwią się niepotrzebnie, a czasem o wiele za mało.
Obniżenie poziomu ocen na progu nowej szkoły może być po prostu konsekwencją zmiany. Nowe wymagania, nowy sposób pracy, nowe środowisko. Wszystko nowe. Trzeba poznać, przyzwyczaić się, nauczyć się funkcjonować. Wielu uczniów po początkowym obniżeniu lotów znajduje swoje miejsce i nawet jeśli nie należą już, jak dawniej, do grona prymusów, uczą się z pożytkiem dla siebie i ku zadowoleniu rodziców.
Może być jednak inaczej, zwłaszcza gdy te obniżone oceny to po prostu złe stopnie. Tak poważne załamanie może świadczyć na przykład o tym, że przejście do liceum ujawniło problemy, które dotąd pozostawały w ukryciu. To mogą być bardzo różne rzeczy, ale wszystkie są niepokojące. Może uczeń przeszedł przez starą szkołę „na opinii”, spokojnie niewiele robiąc, i dopiero nowe środowisko ujawniło bezmiar zaległości? Może poziom dotychczasowej szkoły był, delikatnie mówiąc, nieco za niski na potrzeby dalszej edukacji? A może młody człowiek doszedł właśnie do kresu swych możliwości przyswajania wiedzy?
Czasem zmiana szkoły zbiega się z jakimś dramatycznym przeżyciem w rodzinie lub w sferze osobistej. Ktoś zachorował, umarł, opuścił… Może właśnie rodzice się rozwiedli? Każde z tych wydarzeń już wystarczy do wytrącenia z normalnego funkcjonowania. A tu jeszcze nowa szkoła!
Poważne obniżenie poziomu ocen, także w trakcie nauki, a nie zaraz po zmianie, może też świadczyć o tym, że w życiu młodego człowieka pojawił się jakiś bardzo istotny, angażujący czas, myśli i emocje element. To może być miłość, alkohol, narkotyki, „atrakcyjne” towarzystwo. Towarzystwo takie z reguły jest w jakiś sposób niebezpieczne, gdyż nie dość, że wciąga młodego człowieka, odrywając go od dotychczas ważnych spraw i zajęć, to oferuje wspólne nudzenie się przed blokiem, alkohol, narkotyki, szybki seks, przemoc, zachowania o charakterze przestępczym. Zło zawsze miało ogromną siłę przyciągania, zwłaszcza w porównaniu z nudną jasną stroną życia.
W tej kolekcji zagrożeń wymieniona została – niegroźna z założenia, piękna i nieunikniona – miłość. My miłość popieramy, tyle że na wszelki wypadek zakochanym przyglądamy się uważnie, bo emocje towarzyszące temu uczuciu są tak silne, że na zajęcia tak prozaiczne, jak nauka, nie ma już miejsca.
Jest jeszcze jedna sytuacja, gdy dobry dotąd uczeń zaczyna nagle regularnie otrzymywać oceny poniżej swych możliwości. W tzw. renomowanych szkołach problem nie występuje, tam wszyscy biorą udział w „wyścigu szczurów”, ale w szkołach statystycznie średnich lub „gorszych” może wystąpić negatywna presja klasy. Ze strachu lub po prostu po to, by się nie wyróżniać, być „swoim”, nie wypada lub nie wolno mieć zbyt dobrych stopni. I żadne tłumaczenie, rozwiewanie niepokojów tu nie pomoże. Obawa o własną skórę lub lęk przed odrzuceniem będą silniejsze od wszelkich argumentów mądrych dorosłych.
Niespodziewana jedynka
Chodzi nam o niespodziewaną jedynkę na semestr lub koniec roku. Jedynki „cząstkowe”, jeśli występują w towarzystwie innych stopni, możemy uznać za potknięcia w boju. „Niespodziewana jedynka” zawsze jest dzwonkiem alarmowym. Coś się zdarzyło! Czasem to tylko zaniedbanie i pechowy splot okoliczności. Częściej jednak wcale nie ma w tym przypadkowości, choć ustalenie udziału innych sił sprawczych może czasem być trudne. Przyczyny mogą być następujące: konflikt z nauczycielem, strach przed nauczycielem, zaległości w opanowaniu materiału, odkrycie w sobie „braku zdolności” w danej dziedzinie, gwałtowne i silne zaburzenia emocjonalne na tle rodzinnym, miłosnym lub towarzysko-rozrywkowym.
1. Konflikt z nauczycielem, choć może nie wypada o
tym publicznie
mówić, to zjawisko tak częste, że aż
powszechne. Nikt nie jest doskonały,
nauczyciel też. „Pałka dla
nauczki”, dla pokazania przewa-
gi może się przydarzyć . Fakt, że
zazwyczaj uczeń nieźle musiał zajść za skó-
rę, nie zmienia oceny moralnej takiego stopnia.
Jak z tego wybrnąć? To proste: zażegnać konflikt, nastawić pozytywnie nauczyciela do ucznia, przełamać w uczniu niechęć do nauczyciela i do przedmiotu, skłonić ucznia do uzupełnienia braków w wiedzy, zobowiązać do pozytywnego zachowania.
Bardzo byśmy chcieli, żeby to było proste! Zbyt często jednak samo napomknienie nauczycielowi, że być może zbyt ostro traktuje ucznia, działa jak przysłowiowa płachta na byka. Często uczeń wcale nie chce, by coś dla niego czy w jego imieniu zrobić. Wystarczy, że mógł się pożalić. Podjęcie działań może spowodować, że będzie jeszcze gorzej.
Co można doradzić? „Staraj się być w porządku, nie podpadaj. Czytaj lektury, rozwiązuj ćwiczenia, nie wagaruj, odrabiaj prace domowe, zachowuj się kulturalnie”. Wbrew pozorom to nie jest zepchnięcie pracy i odpowiedzialności na ucznia, w najtańszym „dydaktycznym” stylu. Jeśli uczeń będzie w porządku, wytrąci nauczycielowi argumenty i powody do złych ocen. A jeśli i to nie pomoże? Wtedy mamy już ewidentnie do czynienia z łamaniem praw ucznia i dziecka.
2. Strach
przed nauczycielem to zupełnie inny problem. W konflik-
cie, nawet jeśli uczeń przegrywa, odbywa
się jakaś walka. Jeśli jednak
uczeń po prostu się boi, o żadnej „wymianie ciosów” nie ma mowy. Jest
tylko lęk, zniechęcenie. I narastające zaległości. I mnożące się oceny
niedostateczne.
Jeśli uczeń (wielu uczniów) boi się nauczyciela z powodów uzasadnionych, to problem musi rozwiązać dyrektor szkoły, może rodzice albo kurator lub nawet prokurator. Zdarzają się jednak lęki nieuzasadnione. Uczeń zaczyna się bać, bo coś w nauczycielu wzbudziło jego lęk. Co? Jakieś niekorzystne „pierwsze wrażenie”, nieporozumienie, niewłaściwa interpretacja słów lub reakcji nauczyciela, uprzedzenie do osób o konkretnym typie zachowania czy urody. I jeśli te pierwsze lęki się nie rozwieją, można zabrnąć zbyt daleko. Na lęki zawsze nakładają się zachowania, wynikające z nich opinie, oceny i nieraz bardzo mocno utrwalone przekonania i postawy. Popracujmy więc z uczniem, rodzicami i z nauczycielem.
3. Zaległości
w opanowaniu materiału powstają z różnych przyczyn.
Choroba, dekoncentracja na tle fascynacji nienaukowych, zlekceważenie
bieżących wymagań szkoły. Problemem nie jest tu jednak obiektywny fakt
istnienia luki w wiadomościach, ale psychiczne i społeczne tego skutki.
Skutek społeczny widać gołym okiem: to ocena niedostateczna. To, co
w związku z tym przeżywa były dobry uczeń, będzie wymagało pewnej pra-
cy. Obok braków wiedzy nagromadziły się emocje związane z przedmio-
tem jako całością i nauczycielem jako takim, a także z samym sobą – po-
siadaczem oceny niedostatecznej.
Czasem taka jedynka jest kuracją wstrząsową i szczepionką dla inteligentnego ucznia. Pewien licealista po otrzymaniu jedynki na semestr w pierwszej klasie przeanalizował sytuację i doszedł do wniosku, że więcej szkoły o jedynki prosić nie będzie. Opinii tego ucznia o przedmiocie i nauczycielce nie przytoczymy. Faktem jest, że potem, choć nigdy nie błyszczał wśród najlepszych, nigdy także nie zszedł poniżej średniej trzy. Wszelką pomoc odrzucił i wcale nie zmienił się w kujona.
Cóż, najskuteczniejsze „sposoby” na szkołę to te, które odkrywamy na własnej skórze. Częściej jednak pokonany jedynką uczeń wymaga pomocy w tej nowej, szokującej sytuacji.
4. Opinia o braku zdolności do czegoś, najczęściej
do matematyki, che
mii lub przedmiotów humanistycznych, to dość częsty argument, używany
jako usprawiedliwienie przez rodziców lub dziecko. Opinia ta może być
prawdziwa. Częściej jednak prawdziwa nie jest. „Brak zdolności” okazuje
się być połączeniem zaległości, braku umiejętności oraz niechęci do nie
znanych rzeczy i do czynności, których się nie umie: nie lubię, bo nie
znam, nie poznam, bo nie lubię.
Czasem wyjście z tego błędnego koła może nastąpić na skutek zrozumienia, jak działa twierdzenie Talesa. Trzeba tylko znaleźć kogoś, kto do tego oświecenia doprowadzi i jeszcze trzeba trafić w odpowiedni punkt błędnego koła – to może nie być Tales. W ten sposób problemy dają się stopniowo rozwiązać, przynajmniej tak, by „brak zdolności” nie przeszkadzał zdawać z klasy do klasy.
5.Kolejnym powodem nieoczekiwanej
„wpadki” może być nadmier-
ne zaangażowanie się w coś. Wielkie miłości i wielkie pasje angażują ser-
ce, rozum i czas. A że w młodości uczucia powinny być wielkie, więc nic
dziwnego, że w trakcie przeżywania snu na jawie szkoła może zejść na drugi
plan. Ale jakieś ogniwo może pęknąć, np. fizyka, której przedtem trzeba było
poświęcić dwa razy więcej czasu niż historii. Skoro teraz zabrakło czasu na
wszystko – z historią udało się, z fizyką udać się nie mogło.
Jak wiadomo, wielkie emocje nie trwają długo. Z wyjątkiem tych, które się utrwalają na życie. Ale z tymi da się żyć. Niekiedy zaangażowanie emocjonalne poprawia jakość pracy. Warto więc z uczniem przeczekać okres „gorączki”, a potem pomóc mu wrócić do dawnej formy.
Dużo ocen niedostatecznych
Mnogość ocen niedostatecznych może wystąpić w dwóch postaciach: dużo ocen niedostatecznych z jednego przedmiotu w tej samej klasie, wiele ocen niedostatecznych z różnych przedmiotów u jednego ucznia.
Sytuacja pierwsza jest z reguły ilustracją poważnego problemu, którego centralną postacią jest nauczyciel. Czy pedagog szkolny może tu pomóc i w jakim zakresie, zależy nie tylko od jego woli i mądrości, ale też- a może przede wszystkim- od kontekstu społecznego, od sytuacji w szkole. To dyrektor dobiera kadrę pedagogiczną i nadzoruje pracę nauczycieli. I raczej rzadko uprawnienia w tak istotnych sprawach deleguje na pedagoga szkolnego. Zostawiając więc dyrektorowi, co dyrektorskie, zajmijmy się problemem pojedynczego ucznia z licznymi jedynkami.
W pewnym sensie jest to graniczny przypadek problemu zbyt niskich ocen. Wspomnieć należy o tym oddzielnie, ponieważ wielość ocen jednoznacznie negatywnych oznacza zwykle, że problemy ucznia są poważne. Zazwyczaj stopnie takie łączą się z wysoką absencją, która nie znajduje żadnego oficjalnego wytłumaczenia ani usprawiedliwienia. W wielu przypadkach występuje zerwanie kontaktu dziecka z rodzicami, którzy przyznają się do tego, że „nie rozumieją, co się dzieje”. Patologie rodzinne są częste, ale nie stanowią tu reguły. Natomiast kontakty towarzyskie ucznia i sposób spędzania wolnego czasu mogą budzić poważne obawy.
Jeszcze niedawno taki „wielojedynkowy” uczeń był zjawiskiem rzadkim. Budził powszechne oburzenie i zazwyczaj prędzej czy później odchodził ze szkoły. Ostatnio dało się jednak zauważyć nowe zjawisko. W niektórych liceach wśród uczniów klas pierwszych trudno znaleźć takiego, który nie ma ani jednej jedynki. Trzy, cztery oceny niedostateczne na pierwszy semestr to norma; nie budzi specjalnych obaw u uczniów ani sensacji w klasie. Przecież wielu ma siedem, a nawet jedenaście jedynek!
Za wcześnie jeszcze na pełną diagnozę zjawiska. Można podejrzewać, że coś w nowym systemie edukacji wywołuje polaryzację absolwentów gimnazjów. Informacje z różnych szkół wskazują, że ci najlepsi są jeszcze lepsi niż absolwenci dawnych podstawówek i idą do najlepszych, renomowanych liceów. Najgorsi są zdecydowanie gorsi niż nowo przyjmowani do szkół średnich w ubiegłych latach. Problem polega na tym, że nie można ich nie przyjąć, bo ustawa zmusza do chodzenia do szkoły, a innej oferty niż liceum ogólnokształcące na rynku edukacyjnym właściwie nie ma.
Powtarzanie klasy
Brak promocji do następnej klasy zawsze był wydarzeniem poważnym – zarówno dla powtarzającego, jak i dla klasy, do której on trafiał. W większości przypadków tak jest i dziś, ale i tu pojawiły się nowe zjawiska.
Pierwsze z nich to klasy zbiorcze uczniów powtarzających klasę w roczniku nieprzewidzianym w kalendarzu MENiS. Reforma oświaty, dochodząc do poziomu liceów, „zgubiła” jeden rocznik. Mamy więc (w 2003 r.) w liceum klasy pierwsze, trzecie i czwarte. Nie ma drugich. Uczniom, którym nauka nie sprawia problemów, nie robi to żadnej różnicy. Wiek maturzysty pozostał niezmieniony, liczba obowiązkowych klas, przez które trzeba przejść, jest ta sama. Brak klasy drugiej nie ma znaczenia dla nikogo oprócz uczniów, którzy po klasie pierwszej nie otrzymali promocji. W wybranych szkołach powstały klasy drugie, składające się wyłącznie z drugorocznych. To naprawdę zupełnie nowe zjawisko społeczne.
Druga nowość to zwiększona międzyszkolna mobilność uczniów. Na początku roku w klasach zjawiają się nowi uczniowie. I coraz częściej nie są to, znani choćby z widzenia, koledzy ze starszej klasy. To rzeczywiście nowi ludzie, z innych szkół.
Dzisiejsze licea, zwłaszcza tzw. renomowane, najwyraźniej nie lubią drugorocznych. Drugoroczny zawsze może stanowić problem wychowawczy lub dydaktyczny. Drugoroczny pogarsza statystyki. Zresztą „dobre” liceum to szkoła sukcesu. A powtarzanie klasy sukcesem chyba nie jest.
Czemu ma służyć decyzja rady pedagogicznej o niepromowaniu ucznia? Czy jest konsekwencją wychowawczą, szansą na poprawienie wyników, karą? A jeśli do braku promocji dochodzi konieczność zmiany środowiska, zaczynania wszystkiego od nowa, z nowymi nauczycielami i nowymi uczniami?
Powyższe rozważania nie dotyczą słusznie cenionych liceów. Nas interesują nie te szkoły, lecz ludzie, którzy z nich odchodzą. To oni są „klientami” pedagogów szkolnych. Warto zwracać uwagę na „nowych”, wcale nie dlatego, że są źródłem zagrożeń dla naszej szkoły, choć i tak może być; często są to ludzie wartościowi i nie zawsze osobiście winni temu, że nie zdołali utrzymać się w elitarnym gronie.
Zajmijmy się jednak przeciętnym uczniem drugorocznym, bo to nadal najczęściej występujący przypadek. Jeśli uczeń, który rozumie, dlaczego powtarza klasę i w jakiś sposób akceptuje ten fakt, trafia do dobrej zwykłej klasy, to po wstępnym okresie adaptacji w nowej grupie staje się jednym z „naszej klasy”. Czasem pozostaje na dystans, ale ani klasa mu nie przeszkadza w życiu, ani on sam nie stanowi źródła konfliktów czy zagrożeń. Z reguły bez olśniewających wyników, ale i bez dalszych kłopotów kończy szkołę.
Sytuacja komplikuje się, jeśli repetent wojuje ze szkołą. Może to być wojna z konkretnymi nauczycielami, własnymi rodzicami lub z całym systemem. Formy tej walki bywają różne. Najczęściej nie jest to żadna działalność ideowa, ale po prostu postępowanie według wzorców i wartości nieakceptowanych przez szkołę: manifestacyjne łamanie szkolnych nakazów i zakazów lub po prostu ignorowanie ich, narzucanie swoich wymagań i postaw reszcie klasy. Jeśli szkoła nie podejmie pracy w związku z tymi problemami, to żadne, nawet wielokrotne repetowanie nie da pozytywnych rezultatów.
Sytuacja odwrotna – nowy uczeń trafia do „hermetycznej” klasy, nieistotne, dobrej czy złej. Jeśli klasa stanowi zamkniętą grupę, na początku zwyczajnie odrzuci drugorocznego. Nie miejmy jednak złudzeń, że zostawi go w spokoju. Mogą to być próby nieszkodliwe, ale mogą być i inne. Okrucieństwo grupy młodzieżowej bywa niemałe. W najgorszym przypadku, gdy grupa w ogóle nie przewiduje przyjęcia i akceptacji nowego członka, każda podjęta przez niego próba asymilacji będzie po prostu okazją
do „zabawy”.
Trzeci, także częsty typ trudnej sytuacji, to ten, gdy napięcia występują na linii: nowy repetent – nauczyciele. Zdarza się, że nowy uczeń podpadnie – zasłużenie lub bez powodu zwróci na siebie uwagę i zacznie zbierać negatywne opinie oraz stopnie. Z reguły konflikt zaczyna się od jakiegoś „wyczynu” ucznia, ale ostra reakcja nauczycieli szybko może podgrzać atmosferę i doprowadzić do wybuchu. Mówimy tu nie o próbach korygowania ewidentnie niewłaściwego postępowania, ale o „głupich przypadkach”, splotach okoliczności, zaniedbaniu, braku wyobraźni, uczniowskim pechu, czyli o sytuacji, gdy uczeń początkowo wcale nie nastawiony negatywnie staje się złym duchem klasy. Niestety, w taki syndrom dają się czasem wplątać nauczyciele, których trudno podejrzewać o niesprawiedliwość czy złośliwość. Tak więc nikt nie chciał nic złego, a wyszło fatalnie. Jedynym sposobem na rozwiązanie problemu może być tylko wielki zastrzyk dobrej woli. I wszyscy oczekują, że cudowną szczepionkę zastosuje pedagog szkolny.
2. Wagary
Nazwa oficjalna: nieobecność nieusprawiedliwiona. Na wstępie powiedzmy sobie jedną pocieszającą prawdę: WIĘKSZOŚĆ UCZNIÓW NIE WAGARUJE. Jest to problem mniejszości, ale problem tak istotny, że warto mu się dokładniej przyjrzeć.
Rodzaje wagarów
Rozróżniamy następujące typy wagarów: wagary okazjonalne, incydentalne; wagary taktyczne; wagary ze strachu; wagary manifestacyjne; wagary programowe. Można też wszelkie wagary podzielić na indywidualne i zorganizowane. Wśród tych ostatnich wyróżnia się jeszcze wagary klasowe.
Wagary okazjonalne
Mogą się przytrafić każdemu, z wyjątkiem uczniów, którym taka myśl nawet nie przyjdzie do głowy. Powodem może być właściwie wszystko: piękna lub wyjątkowo parszywa pogoda, cudowny nastrój albo chandra, przypadkowe spotkanie kogoś w drodze do szkoły lub informacja, że kogoś dziś w szkole nie będzie. Dwie są cechy wspólne takich okazjonalnych wagarów. O pierwszej już powiedzieliśmy: nie są planowane. Cecha druga to istnienie w świadomości ucznia poczucia, że można to zrobić.
Czasem już po pierwszym doświadczeniu okazuje się, że jednak nie można lub nie warto, i wagary się nie powtarzają. Skoro jednak z powodu wagarów nikt nikomu nie urwał głowy ani świat się nie zawalił, eksperyment może zostać powtórzony. I jeśli takie spontaniczne opuszczenie zajęć szkolnych pozostaje zjawiskiem incydentalnym, nie musimy jeszcze się martwić. Wielu rodziców przymyka na takie wagary oko, a i niektórzy nauczyciele nie wytaczają z tego powodu najcięższych dział. Problem polega jednak na tym, że jeśli eksperyment uczniowi się udał i spodobał, jeśli nikt go do tego nie zniechęcił, incydenty zaczną się mnożyć.
Wagary taktyczne
Ta nieobecność wprawdzie pozostanie nieusprawiedliwiona, ale jest jak najbardziej przemyślana i z punktu widzenia ucznia całkowicie uzasadniona. Wagary taktyczne to nieobecność w celu uniknięcia niewygodnej sytuacji. Mamy tu na myśli decyzję rzeczywiście przemyślaną, a nie ucieczkę przed zagrożeniem. Przykładem niech będzie uczeń, który zawsze miał z biologii ocenę ledwo dostateczną. A tu w drugim semestrze trzeciej klasy zdarzyło mu się dostać trzy piątki. Uśmiech losu. Ocena z trzeciej klasy idzie na świadectwo maturalne. A z trzech piątek wychodzi piątka. Niech będzie czwórka, bo to przecież ocena za „całokształt twórczości”. Ale jeśli „biologica” zachce zweryfikować wiadomości ucznia, żegnajcie czwórkowe marzenia! Te piątki były wynikiem pokazania bardzo fragmentarycznej wiedzy. Nasz uczeń opuszcza więc taktycznie trzy ostatnie w życiu lekcje biologii. Możemy dodać, że w tym przypadku posunięcie było właściwe. Profesorka chciała ucznia odpytać, pozłościła się za nieobecności – przecież wagary! – a w końcu dziewczynki ją ugłaskały. I w ten sposób nasz „strateg” ma na świadectwie maturalnym
czwórkę z biologii.
Taktyczne wagary odbywają się też przed poważnymi sprawdzianami. Taki wolny dzień na naukę przed klasówką. Czasem taktyka zawiedzie. Zamiast spodziewanej korzyści zaczynają się niespodziewane kłopoty.
Wagary ze strachu
Nikt nie lubi przyznawać się do strachu, zwłaszcza człowiek młody. Jako usprawiedliwienie ucieczki podaje się wiele różnych, czasem głupich, a czasem bardzo przekonujących powodów. Jeśli przedrzemy się przez te ochronne sieci, okazuje się, że uczeń nie przychodzi, bo się boi. Boi się albo konkretnego nauczyciela, albo kolejnej jedynki, albo kogoś z uczniów.
Wyznanie o lęku przed nauczycielem lub o kolejnym niepowodzeniu można z ucznia wydobyć stosunkowo łatwo. Czy i jak można mu pomóc strachy przełamać, to już kwestia dalszych decyzji i możliwości działania pedagoga szkolnego. Jeżeli nie możemy zmienić rzeczywistości, czyli spowodować, by nauczyciel, którego wszyscy się boją, przestał być postrachem szkoły, spróbujmy pomóc uczniowi. Jednym ulży wyżalenie się, innym potrzebne jest wsparcie, a jeszcze innym możemy zaproponować modne techniki relaksacyjne.
Przyznanie się do strachu przed innym uczniem lub grupą przychodzi trudniej. Czasem nigdy. Ucznia blokuje poczucie lojalności (przecież to jest skarżenie, donoszenie!) lub przekonanie o bezradności nauczycieli wobec zagrożeń istniejących w „drugim życiu” szkoły. Przekazanie informacji o prześladowcy może spowodować tylko pogorszenie i tak już trudnej sytuacji. Najgorsze jest to, że przekonanie owo może być rzeczywiście uzasadnione.
Wagary manifestacyjne
Zabrzmi to może dziwnie, ale bojkot obowiązku uczęszczania na zajęcia może być manifestacją jakiejś potrzeby. Wagary bywają protestem przeciw metodom stosowanym przez nauczyciela lub zasadom obowiązującym w szkole. Może być to protest przeciw decyzji rodziców, którzy wybrali szkołę wbrew woli dziecka. Na przykład Ania celowo wagarowała, nie zdała do drugiej klasy liceum i znalazła się w innej szkole w klasie zbiorczej. Inteligentna i bez wątpienia uparta. Bardzo zadowolona z klasy, do której chodzi obecnie.
Niekiedy młody człowiek chce na siebie zwrócić uwagę. Agata przez trzy miesiące po prostu nie wychodziła z domu. Aż tyle czasu potrzebowali zajęci własnym konfliktem rodzice, żeby to zauważyć.
Wagary programowe
Najtrudniejszy chyba przypadek: uczeń nie chce chodzić do szkoły, nie interesuje go nauka, nie boi się konsekwencji i wybiera sposób życia, który sprawia mu przyjemność. Trudno jest taki program życiowy zmienić. Przyczyny takiego „rozrywkowego” podejścia do obowiązków mogą być różne. Najczęściej tłem tej postawy jest patologia rodzinna, ale nie zawsze. Nie tylko dzieci uzależnionych od alkoholu ojców czy matek działają w taki sposób. Coraz częściej słychać wśród licealistów opinie, że nie czeka ich żadna przyszłość. Drogi do kariery są przed nimi zamknięte, pracy i tak nie znajdą. Cała ta wiara w edukację to jedna bujda. Lepiej napić się piwka i posiedzieć z kolegami. To jest przyjemne. O planowaniu przyszłości nie ma co myśleć, bo i tak będzie beznadziejna. Paradoksalnie do programowego lekceważenia szkoły dochodzą też czasem dzieci z rodzin bogatych: „Po co mam się uczyć? Ojciec (matka) ma kasę i nie ma obawy, nie da mi zginąć. Będę szefem w firmie ojca. Po co mi studia?”
W obu sytuacjach współpraca z rodziną jest trudna, a czasem po prostu niemożliwa.
Wszystkie omówione powyżej typy ucieczki z lekcji są działaniami indywidualnymi. Owszem, wagarowicze w większości przypadków spotykają się ze znajomymi, bo przecież samotne spędzenie czasu nawet poza szkołą jest małą atrakcją.
Inaczej jest, kiedy grupa uczniów umawia się, że tego i tego dnia nie idzie do szkoły bądź wychodzi z niej o określonej godzinie. Grupa taka ma z reguły program. Bywa, że nie jest on szczególnie ambitny – jakiś pub i kilka piw, ale czasem zbiorowe wyjście ma konkretny cel. Mecz, kino, koncert – rzeczy same w sobie niby niegroźne, tyle że nie w czasie zajęć szkolnych i nie z nastawieniem, jakie najczęściej mają wagarowicze. Uciekinierzy szkolni dziwnie łatwo czują się „panami świata”, zwłaszcza po kilku piwach, i niewinna zabawa nagle potrafi zmienić się w awanturę, czasem z udziałem policji.
Wagary klasowe są specyficznym rodzajem wagarów grupowych. Choć czasem forma ich nie odbiega od „wyjść” omówionych powyżej, inny jest ich cel i wymowa. Ucieczka całej klasy z lekcji oznacza najczęściej albo bunt przeciw konkretnemu nauczycielowi, albo manifestację klasowej solidarności. W tym drugim przypadku „myślące” klasy uciekają albo z lekcji niezbyt istotnych, albo z takich, na których nauczyciel nie budzi grozy.
Jeśli ucieczka jest protestem, warto dokładniej zbadać genezę i przebieg konfliktu. Zbiorowe wyjście to już otwarta wojna. Wprawdzie szkoła w wojnach z uczniami nie przegrywa, ale należy sprawdzić, czy restrykcje nie spowodują zbyt dużych kosztów „zwycięstwa”. Czasem wyjaśnienie problemu przynosi znacznie lepsze efekty, także w dziedzinie tzw. karności. Ucieczka solidarnościowa, demonstrująca zgranie klasy, jest oczywiście wyzwaniem dla szkoły, którą w ten sposób „sprawdza się” – co zrobi i ile może. Ale przede wszystkim jest to sprawdzian dla klasy. Czy wszyscy pójdą, nawet grzeczne dziewczynki i klasowy kujon? Czy nikt się nie złamie, nie zacznie „sypać”? Nauczyciele nie lubią zbiorowych buntów, za to lubią znać nazwiska przywódców. Klasowa ucieczka jest więc sprawdzianem wewnętrznej lojalności zespołu. Ciekawa sytuacja zdarzyła się w pewnym liceum.
Jedna z pierwszych klas następnego dnia po wyjeździe integracyjnym nie zjawiła się w szkole. Pierwsza klasa w pierwszych dniach nauki!!! Tego jeszcze w historii szkoły nie było.
Wychowawczyni zareagowała błyskawicznie, pedagog szkolna pomogła w zawiadamianiu rodziców o nieobecności dziecka w szkole. Dyrektor po naradzie z wychowawcą i pedagogiem postanowił się nie włączać, pozostając w odwodzie jako „rezerwa ciężkozbrojna”.
Następnego dnia odbyło się spotkanie z rodzicami. Ci na szczęście wykazali zrozumienie dla stanowiska szkoły i podzielili oburzenie wychowawczyni wobec postawy dzieci. W sumie w huku i błysku gromów sprawa została zakończona. Dzięki przytomności pedagoga i wychowawczyni żaden piorun nie uderzył w nikogo konkretnego. Porzuceni nauczyciele przyjęli kwiaty i przeprosiny. Błyskawiczna i rozsądna reakcja szkoły odstraszyła inne klasy od naśladownictwa – w końcu nie wiadomo, jak skończyłaby się druga klasowa ucieczka. Jednym z argumentów w dyskusji było przecież bardzo spokojne stwierdzenie, że ta klasa wcale nie musi dalej istnieć. Owszem, dzieci do osiemnastego roku życia muszą chodzić do szkoły, ale ustawa nie mówi, że właśnie do tej. Po kilku miesiącach okazało się, że tak szybciutko i znakomicie zintegrowana klasa da się lubić, nie jest głupia, a frekwencję ma jedną z lepszych w szkole. Tym razem się udało.
Omawiając problem wagarów, trzeba zwrócić uwagę na zjawiska im towarzyszące. Pierwsze, właściwie nieodłączne od zakazanych zachowań, to kłamstwo. Aby ukryć nielegalną nieobecność w szkole, trzeba skłamać. Rodziców trzeba przekonać, że się w szkole było. Wychowawca powinien otrzymać wiarygodne usprawiedliwienie nieobecności.
Najprostszym rodzajem kłamstwa domowego jest przemilczenie. To sposób najczęstszy, skuteczny jednak tylko do momentu wykrycia wagarów i uświadomienia sobie przez rodziców, że ich dziecko ma tendencję do omijania szkoły. Sposób zawodzi również, gdy rodzic niebacznie zada pytanie o szkołę. Wtedy już nie można milczeć. Trzeba powiedzieć prawdę lub wprost skłamać. Wybór opcji zależy w dużej mierze od obyczajów domowych. Jeśli zbłąkana owieczka grzecznie przyznaje się do winy, to znaczy, że rzeczywiście tylko pobłądziła. Zwykle jednak pierwsze kłamstwo jest pierwszym z niekończącego się szeregu. Z czasem, po nabraniu wprawy, zawodowy wagarowicz ma na zawołanie odpowiednią historyjkę: chory nauczyciel, nadzwyczajna rada pedagogiczna, wycieczka, która się nie odbyła, alarm przeciwbombowy, potop… Wszystkie baśnie kończą się na wywiadówce, ale wiara rodzica we własne dziecko nie kończy się nigdy, a w każdym razie nie tak szybko. Po odpowiednim przyczajeniu się można zacząć od nowa. Wszystkie te historie kończą się tym, że dziecko, doszedłszy do pewnego wieku, przestaje opowiadać bajdy. Po prostu przestaje mówić w ogóle, nie odpowiada na pytania, wychodzi, wraca i milczy.
Wobec nauczyciela wagarowicz stosuje podobny schemat, ale w szkole działa on nieco gorzej. Belfer, wiadomo, istota podejrzliwa. Nie daje tak łatwo wiary w każdą sensację. Co gorsza, rozmawia czasem z rodzicami, a nawet potrafi pokazać ojcu usprawiedliwienie z „jego” podpisem. Wobec zaniku wyobraźni u młodego pokolenia odchodzi w przeszłość urocza kategoria klasowych opowiadaczy. Dzisiejszy statystyczny wagarowicz najczęściej milczy z tępym wyrazem twarzy, a jako usprawiedliwienie powtarza w kółko jedno, dwa zdania.
Spirala kłamstw jest zjawiskiem bardzo niebezpiecznym. Kłamstwa skuteczne pobudzają do pychy i poczucia bezkarności. Kłamstwa zdemaskowane rodzą nienawiść. Na to wszystko nakłada się niepokój rodziców. Jeśli on, ona kłamie, to skąd mam wiedzieć, gdzie naprawdę jest i co robi. A może być wszędzie i robić wszystko. Dziś określenia te należy rozumieć naprawdę dosłownie. Zbyt często okazuje się, że małolat zdążył już spróbować prawie wszystkiego, a niektórych z tych rzeczy nie da się już odkręcić, unieważnić, wyleczyć, zapomnieć.
Trudno dać prostą receptę na kłamstwa, zwłaszcza kłamstwa nawarstwione i rozgałęzione. Po prostu zwracajmy na nie uwagę. A coraz częściej nie reagujemy. Zbyt wielu ludzi nas okłamuje, więc zaczynamy przywykać. Już wiemy, że polityka, biznes, kariera zbudowane są na kłamstwie. Czy i my będziemy pomagali budować świat zakłamanej przyszłości?
Zagrożenia na wagarach
Uczniowi, który znalazł się tam, gdzie nie powinno go być, i który robi coś, czego akurat teraz nie powinien robić, grozi wiele rzeczy. Na szczęście nie przydarzają się one zawsze i każdemu. Z drugiej strony, dzięki temu, że kłopoty „powagarowe” zazwyczaj większość wagarowiczów omijają, zawsze będą chętni, by spróbować szczęścia.
Co może grozić na wagarach?
Po pierwsze – młody człowiek może ulec zwykłemu wypadkowi. I nigdy nie będziemy wiedzieli, czy ten wypadek spotkałby go tak czy inaczej, czy też on sam wywołał nieszczęście.
Po drugie – wagarowicz może zupełnie niechcący znaleźć się w niewłaściwym momencie w niewłaściwym miejscu. W miejscu wybranym na przykład jako obiekt napadu, rozróby, zamachu. Oczywiście, każdy z nas może w dowolnym momencie swego życia natknąć się na coś takiego. Ale co byśmy czuli, gdyby to nasze dziecko wyleciało w powietrze razem z całą kawiarenką internetową? Przecież o tej godzinie powinno być na lekcji geografii…
Po trzecie – na wagarach zdarza się robić rzeczy, których normalnie nigdy by się nie zrobiło: wypić piwo, ściągnąć CD w supermarkecie, zapalić trawkę, przyłożyć frajerowi, stracić cnotę, zniszczyć budkę telefoniczną. Wiele rzeczy można zrobić w trakcie znakomitej zabawy.
Po czwarte – wagarowiczowi ktoś może coś zrobić: okraść, pobić, zgwałcić. Statystycznie na terenie szkoły takie przypadki zdarzają się zdecydowanie rzadziej niż w tanim pubie czy gdzieś „w mieście”.
Chcemy być dobrze zrozumiani – nie robimy paniki, nie namawiamy do siedzenia pod kloszem. Po prostu zwracamy uwagę, że najwięcej „nieszczęśliwych wypadków” spowodowanych jest niefrasobliwością i brakiem wyobraźni.
Reakcja szkoły
Żadna szkoła nie lubi wagarów. Frekwencja jest jedną z ulubionych pozycji statystycznych urzędników oświatowych, więc powinna wyglądać dobrze. Poza tym uczeń w czasie nieobecności nie uczy się. A powinien się uczyć, czyli być w szkole.
Niektóre szkoły nie lubią wagarów bardziej niż inne i w związku z tym starają się tępić zjawisko rożnymi metodami. W jednym liceum uchwalono, że piętnasta nieobecność nieusprawiedliwiona w semestrze automatycznie powoduje wystawienie najniższej możliwej oceny ze sprawowania. Nie pomogło. Co ciekawsze, pojawiło się sporo uczniów z liczbą godzin nieusprawiedliwionych powyżej stu. Skoro i tak nie można dostać jeszcze niższej oceny, to w szesnastej godzinie wagarów można przestać liczyć kreski w dzienniku.
Są szkoły, które wprowadziły sztywne rygory rozliczania usprawiedliwień, inne mają obyczaj telefonicznego weryfikowania informacji o uczniu. Metody ścigania i sankcje są różne. Najważniejsze jednak jest przestrzeganie ustalonych przez szkołę praw i reguł. Uczniowie bardzo łatwo zauważają brak konsekwencji. Groźby niezrealizowane nie wzbudzają strachu, a normy, których nikt nie przestrzega, przestają być normami.
Wagary za zgodą rodziców
Wagary za zgodą rodziców są dla niektórych nauczycieli istną zmorą. I nie chodzi nawet o sporadyczne sytuacje, gdy dziecko powie w domu o klasówce i uzyska zgodę na nieobecność, popartą później usprawiedliwieniem pisemnym. Znacznie gorsze są karteczki z tekstem: „Proszę o usprawiedliwienie wszystkich nieobecności mojego dziecka” oraz prośby na wywiadówce: „Wszystko proszę usprawiedliwić”. I wychowawca, który usiłuje wpoić uczniom zasady obowiązkowości i odpowiedzialności, staje bezradny.
Dotykamy tu zarazem ciekawego problemu „prawno-prestiżowego”: Kto ma prawo podejmować decyzję? Kto jest ważniejszy? Rodzic, który całkowicie odpowiada za swe dziecko, czy nauczyciel, który odpowiada za dziecko w szkole, wykonuje pracę wychowawczą i ma prawo egzekwować przestrzeganie pewnych reguł? Zwłaszcza starzy nauczyciele bronią stanowiska, że wprawdzie rodzice wystawiają usprawiedliwienia, ale to nauczyciel je uznaje. Z punktu widzenia prawa nie jest to chyba, aż tak proste i jednoznaczne.
Wagary uczniów pełnoletnich
Najdalej na początku czwartej klasy licealiści stają się pełnoprawnymi obywatelami RP, co nie oznacza, że przybywa im od tego rozumu, wyobraźni i odpowiedzialności. A tu prawo wyraźnie mówi, że oświadczenie obywatela RP, potwierdzone jego własnoręcznym podpisem, jest wiarygodnym i pełnoprawnym dokumentem, który nie wymaga dodatkowych weryfikacji.
Niektórzy nauczyciele i niektóre szkoły respektują tę zasadę. I nauczyciel, wiedząc, że to były wagary, przyjmuje usprawiedliwienie od pełnoletniego obywatela. Albo udowadnia mu kłamstwo. Na szczęście szkoły rzadko występują na drogę sądową z tytułu poświadczenia nieprawdy. Są też placówki, które praw obywatelskich uczniów na terenie szkoły nie przyjmują do wiadomości. Rodzice odpowiadają za ucznia dopóty, dopóki jest on uczniem, i o ważnych sprawach rozmawia się z rodzicami, nie z dziećmi.
Dokąd wewnątrzszkolna umowa społeczna się sprawdza, jest dobrze. Ale warto zdawać sobie sprawę z prawno-logicznego paradoksu tego zjawiska.
3. Złe zachowanie
Zachowanie uczniów zawsze było, jest i będzie najwdzięczniejszym tematem narzekań nauczycieli. Niezależnie od epoki młodzież zawsze jest niedobra, a w każdym razie gorsza. Te stroje, ta muzyka, ten brak kultury osobistej! „Za naszych czasów młodzież nigdy…”
Powiedzmy sobie szczerze: zarówno 20, jak 50 lat temu – zawsze młodzież poszukiwała nowych wzorców, budowała własną hierarchię wartości, chciała się bawić, chciała zmienić świat i… nieodmiennie wyprowadzała tym dorosłych z równowagi. 1 nie byłoby nad czym się rozwodzić, gdyby nie to, że obecne czasy różnią się od wszystkich „naszych czasów” kilkoma ważnymi elementami. To właśnie te zmiany powodują, że problem zachowania się młodzieży współczesnej zasługuje na uwagę.
Te zasadnicze różnice to:
- brak narzędzi do oceniania i korygowania sprawowania uczniów w szkole,
- zmiana pozycji szkoły i nauczyciela w społecznym rankingu prestiżu,
- zaburzenie wizerunku pożądanych wzorców społecznych,
- upadek dotychczas funkcjonujących hierarchii wartości.
Jeśli dodamy do tego: nasilającą się dysfunkcję instytucji rodziny na tle warunków ekonomiczno-społecznych, postępującą demoralizację na skutek powszechnego dostępu do środków uzależniających, broni, seksu bez uczucia, poczucie braku perspektyw i możliwości polepszenia losu uczciwą pracą, osłabienie wyobraźni i wrażliwości pod wpływem mass mediów, to otrzymamy obraz epoki różniącej się zdecydowanie od wszystkich poprzednich.
Upadek dotychczas funkcjonujących hierarchii wartości. Zanik norm społecznych, czyli anomia.
Wiek XX zrobił chyba wszystko, aby kolejnymi wstrząsami zburzyć wszelkie wzorce i wartości, które ludzkość przez stulecia cierpliwie wypracowała dla utrzymania ładu społecznego i swego bezpieczeństwa. Każdy kolejny wstrząs rozbijał także i budował nowe wartości. Być może właśnie jesteśmy świadkami kształtowania się nowej hierarchii wartości, ale choćby do jej zarysu jeszcze bardzo daleko. Pierwsza wojna światowa uświadomiła ludziom, że mogą się zabijać na skalę masową i że nie jest to karane. Wystarczy zabijać w imię idei lub na rozkaz. Dla ludzkości wierzącej w mądrość i dobro, które tak pięknie pozwoliły rozwinąć się nauce i technice, był to autentyczny szok. Szok, po którym świat dobra i zła trzeba było zacząć budować od nowa. Po zakończeniu tej światowej rzezi Polacy zaczęli się uczyć być Polakami. Dostaliśmy na to od historii 20 lat. Później świat znów się rozsypał, razem z tym, co było dobre i złe. Przez następnych 50 lat uczono nas, jak nie być Polakami. Wartości socjalistyczne miały zastąpić i dekalog i „Katechizm młodego Polaka”. Trzeba przyznać – naród potrafił wypracować środki samoobrony duchowej. Paradoksalnie, poczucie dumy narodowej i przynależności do Kościoła były wtedy jasne i wyraźne. Starzy potrafili przechować i przekazać nie tylko normy, ale i wzory zachowań, które przystoją człowiekowi cywilizowanemu i świadczą o jego poziomie. Nie oszukujmy się, nie należeli oni do większości, ale stanowili wystarczająco silną grupę kulturotwórczą. Może w świecie pozbawionym dostępu do dóbr materialnych łatwiej krzewić wartości duchowe?
Rewolucja „w białych rękawiczkach” 1989 roku wywróciła nasz świat po raz kolejny. Zwycięstwo w sprawach, o które walczyliśmy, obróciło się nagle przeciwko zwycięzcom. Wolność jednostki została odczytana jako zwolnienie od wszelkich zobowiązań społecznych. Demokracja dała każdemu dostęp do władzy. I rzeczywiście, każdy dziś po nią może sięgnąć, niezależnie od tego, jak sprzeczne z prawem i obyczajami prowadzi życie. Akceptacja przez państwo religii i Kościoła zaowocowała przedziwnym skutkiem: religia w szkole jest dziś po prostu jedną z lekcji, czasem ciekawą, czasem… nieistotną. Czy sprzyja to przeżyciom religijnym? Uznanie prawa do zarabiania i bogacenia się zaowocowało przesunięciem się zainteresowań materialnych na sam szczyt rankingu wartości. Jeśli dodać do tego, że prawo w odczuciu społecznym niewiele ma wspólnego ze sprawiedliwością, otrzymamy dość koszmarny obraz rzeczywistości. Szlachetne idee w trakcie realizacji stały się groteskowym wynaturzeniem siebie samych.
Trudno dziś nie tylko dzieciom przekazywać prawdy odwieczne, ale samemu niełatwo jest w nie nadal wierzyć. Uczciwi ludzie nie mogą znaleźć pracy, a jeśli ją mają, nie są w stanie zarobić tyle, by spełniać wymagania życia i swoje potrzeby. Równocześnie co chwila dowiadujemy się, że kolejny bogacz: biznesmen, polityk, działacz doszedł do swej pozycji w sposób nielegalny. Czy warto uczciwie pracować? W handlu narkotykami można zarobić tyle, ile nie da żadna codzienna uczciwa praca. Że to jest złe!? Niby dlaczego? Każdy ćpun sam siebie zabija, bo głupi. Głupiego nie żal, że złapią? Mnie nie złapią! A kogo ta policja potrafi złapać? Wsadzą do więzienia? Nie tak szybko! Są adwokaci, są i sędziowie, z którymi można się dogadać.
Powyższe słowa nie są oskarżeniem pod adresem jakichś konkretnych ludzi. To tylko skrót opinii i postaw prezentowanych dość powszechnie przez dzisiejszych licealistów. I nie jest istotne, czy nastolatki mają „sądowe” dowody na potwierdzenie takich stwierdzeń. Ważne jest to, że tak widzą, tak odbierają świat, w którym dorastają i w którym muszą kiedyś znaleźć miejsce dla siebie.
Problem braku norm nie dotyczy tylko spraw największych i najważniejszych. W życiu codziennym, w detalach widać to może jeszcze wyraźniej. Oto przywabiony obłokami dymu i hałasami pedagog szkolny wchodzi do toalety damskiej, w której grupka młodzieży płci obojga rozkoszuje się tytoniem i błyskotliwą rozmową pełną współczesnych makaronizmów. Oczywiście, natychmiast gaszą papierosy, gotowi wysłuchać reprymendy za palenie. Pedagog jednak mówi o czymś innym. Jest w szoku, że znalazł w damskiej toalecie chłopców, że dziewczynki ten fakt akceptują. Więcej, to one głównie i najgłośniej przed chwilą przeklinały. To są rzeczy nie do pomyślenia. I stoją młodzi ludzie z wytrzeszczonymi oczami i opuszczonymi szczękami, i nie rozumieją nic. O co chodzi temu facetowi? I jak im wytłumaczyć, że chodzi o kilkaset lat tradycji i norm kultury europejskiej? Przecież oni nie wystąpili przeciwko żadnym obyczajom. Oni zwyczajnie nie mieli o nich pojęcia. Dobrze, dowiedzieli się teraz, ale… Przecież to głupie! Głupie i bez znaczenia. O co tyle szumu?
Niełatwo wychowawcy czy pedagogowi szkolnemu znaleźć argumenty i empiryczne dowody na to, że trzeba inaczej, że można inaczej i że warto inaczej. Możemy tylko liczyć na to, że ktoś nam uwierzy. Zdarzają się tacy.
Zaburzenie wizerunku pożądanych wzorców społecznych
Człowiek, jak wiadomo, najłatwiej uczy się przez naśladowanie. Nie bez przyczyny więc od najdawniejszych czasów władcy, filozofowie i twórcy tworzyli i upowszechniali wizerunki bohaterów pozytywnych. Młodzi ludzie wzorowali się na nich. Starali się upodobnić nie tylko w strojach, ale i w czynach. Bohaterowie literatury czytanej powszechnie byli rzeczywiście bohaterscy, ale też uczciwi, szlachetni, prawdomówni, wytrwali. Czasem aż do przesady. Ale to działało.
Działa i dziś. Tyle że idolem dziś jest bezwzględny zabójca, sprytny oszust, zdobywca serc lub cudownej urody uwodzicielka. Umiejętność walki, kłamstwo, brak zahamowań pozwalają im osiągnąć sukces. To oni mają pieniądze, sławę, satysfakcję. To, że najczęściej działają w „słusznej sprawie”, niewiele poprawia wymowę faktów. Prezentowane przezeń metody, preferowany styl życia w poprzednich epokach nie należały do wzorów wychowawczych. Oczywiście, widz, nawet młody, nie jest naiwny. Wie, że takie filmy kręci się dla zysku. I już mamy usprawiedliwienie, a zarazem słuszny sposób na życie. „Dla kasy” można wiele zrobić. Może wszystko?
Kolejna rzecz, o której warto pamiętać: młodzież bardziej zwraca uwagę na wygląd niż na słowa i czyny swego ulubieńca. Dziś o bohaterze filmu rzadko da się usłyszeć: „Taki dzielny!” Jaki tam dzielny! To tylko scenariusz, a poza tym miał dublera. Dziś wzdycha się: „Jaki piękny!” Uroda, choć też spreparowana na użytek widza, stała się kryterium pewniejszym, ważniejszym. Czasem najważniejszym, bo czym jeszcze może zachwycić idol w teledysku? Tekst piosenki głupiutki, melodyjka prymitywna, głosik żałosny, ale jest piękny.
Jak tu mogą konkurować i wygrywać bohaterowie grubych tomów z lektury szkolnej? Nie widać ich, trzeba czytać, nie wystarczy patrzeć. Czytanie zabiera tyle czasu, a wideoklip trwa kilka minut i tyle się w nim dzieje!
To, że nauczyciel jest odporny na zalew nowych form, niestety, nie wystarczy. Uczeń odporny nie jest, bo być nie może, On w tym się urodził, tym żyje. A my? My powinniśmy o tym wszystkim wiedzieć i stale pamiętać.
Zmiana pozycji szkoły i nauczyciela w społecznym rankingu prestiżu
Zmiana, czyli obniżenie prestiżu. A właściwie jego głęboki upadek. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że jest temu winna polityka kolejnych rządów, które nie dbają o oświatę. Szkoły są niedofinansowane, nie nadążają za techniką, z którą młodzież ma do czynienia w domu. Często proponowane przez szkołę treści nie budzą zainteresowania, a ich przydatność życiowa jest niewielka.
To wszystko prawda, ale nie jedyna i nie wystarczająca do wytłumaczenia zjawiska deprecjacji zawodu. Oczywiście, jeśli państwo nie zacznie dbać o „młodzieży chowanie”, nie będzie lepiej. Będzie gorzej!
Ważną rolę odgrywa tu zmiana społecznego stosunku do nauki i do wiedzy. Kilkanaście ostatnich lat pokazało, że na szczyty nie wchodzi się z pomocą dyplomów, tylko układów. Uczyć się – zwyczajnie nie warto. Tylu jest ludzi bogatych i szanowanych, którzy przecież „żadnych szkół nie kończyli”. A pieniądze są najważniejsze!
Owszem, z powodów formalnych przydaje się czasem jakiś dyplom. Jednak często ma to niewiele wspólnego z nauką i słuchaniem nauczyciela. Prywatne szkolnictwo, zamiast stworzyć konkurencję dla publicznej oświaty i podnieść poziom edukacji, wskazało „boczną furtkę”, którą otwiera nie własna nauka, ale portfel rodziców. Nie można twierdzić, że wszystkie szkoły prywatne bardziej interesują się czesnym niż poziomem uczniów. Należy tylko zwrócić uwagę, że w ubogim społeczeństwie, w sytuacji recesji utrzymanie firmy na rynku nie jest łatwe, że powstał mechanizm sprzyjający przewadze pieniądza nad innymi wartościami. Także wśród „niosących oświaty kaganiec”.
Brak narzędzi do oceniania i korygowania sprawowania uczniów w szkołach
Od strony formalnej wszystko wygląda jak najlepiej. Każda szkoła opracowuje własny statut, program wychowawczy, system oceniania. Jednak na świadectwach obowiązuje ministerialny system ocen ze sprawowania.
Z mocy prawa ocena ze sprawowania nie może stać się powodem niepromowania do następnej klasy. Nie jest też podstawą do usunięcia ucznia ze szkoły. Nie jest nawet wliczana do średniej ocen, co mogłoby mieć wpływ na przyjęcie do gimnazjum, liceum czy na studia.
Jeśli ocena negatywna nie powoduje sankcji, to nie ma żadnego znaczenia. Orzeczenie jakiejś winy bez możliwości zastosowania kary nie ma wartości. Czy więc mogą mieć wartość oceny pozytywne?
Oczywiście, każda szkoła wypracowała sobie własne standardy i kryteria ocen i stara się od młodzieży wyegzekwować co najmniej „poprawne” zachowanie. Ale na koniec roku wracamy do skali urzędowej.
Jak więc dziś myśleć i pisać o zachowaniu uczniów? Czy będziemy się starali porównywać je do starych wzorców i w tym kierunku kształtować młodzież, czy – przeciwnie – damy spokój walce z wiatrakami, uznając, że jest to po prostu zachowanie nieodpowiednie, czyli nie powodujące konieczności interwencji? Od problemu nie uciekniemy, bo- paradoksalnie- choć współczesna szkoła ma coraz mniejsze możliwości oddziaływania, jej rola wychowawcza stale rośnie. Być może właśnie szkoła stanie się niedługo jedynym świadomie wychowującym środowiskiem. A my będziemy pracować wcale nie ze „złą” młodzieżą, ale po prostu z tymi, którzy nie wiedzą, że źle czynią.
4. Agresja
Problem jest tak ważny, że zasługuje na oddzielne omówienie. Nie wdając się w spór, co jest źródłem agresji (reklamy, filmy, TV, pornografia, dom, szkoła, podwórko), chyba się zgodzimy, że jest to zjawisko narastające zarówno w sensie natężenia, jak i zasięgu występowania.
Najbardziej powszechna jest agresja słowna. Przejawia się ona w następujących formach: natężenie głosu, intonacja, konstrukcja wypowiedzi, słownictwo. Zwracamy uwagę na przekleństwa, ale bez mała przywykliśmy do tego, że młodzi nie mówią, tylko krzyczą. Nasze interwencje niewiele dają. Wulgaryzmy stały się tak powszechne, że używają ich nawet dzieci. Zwróćmy jednak uwagę i na natężenie głosu w tzw. rozmowach, i na intonację zdań oraz słów. Jeśli do tego większość tych wypowiedzi formułowana jest w sposób zaczepny, a przynajmniej oceniający, możemy odnieść wrażenie, ze znaleźliśmy się oto w ogniu walki. A to po prostu zwykła rozmowa koleżanek i kolegów z klasy. Jeśli nikt się przy tym nie popłakał ani nie rzucił do bitki, nie ma podstaw do interwencji. Oni po prostu żyją w stanie permanentnej wojny. Tak ich nauczono i inaczej nie umieją.
Drugi stopień codziennej, spowszedniałej już agresji to bezwiedne wręcz naruszanie przestrzeni osobniczej i nietykalności cielesnej. Zauważmy, jak wiele jest w młodzieńczych rozmowach poszturchiwań, klepnięć, kopnięć, szarpania. Nie są to zachowania mające doprowadzić do konfrontacji. To uzewnętrznianie własnego nastroju lub podkreślanie ważności wypowiadanych słów. Problem zaczyna się wtedy, gdy choć jeden z rozmówców nie życzy sobie, by go tak traktowano, ale nie ma dość siły, by to uzewnętrznić lub po prostu nie działa takimi metodami. Nieagresywny uczeń znajduje się rzeczywiście w bardzo trudnej sytuacji psychicznej i towarzyskiej.
Największym problemem jest to, że próg agresywności znacznie się obniżył, a poza tym nastąpiło społeczne przyzwolenie na przejawianie zachowań agresywnych. Konflikt należy załatwić szybko, na miejscu. I nie wolno ustąpić! Zasada obowiązuje zarówno chłopców, jak dziewczynki. Zaczynają się więc wyzwiska, idą w ruch pięści. A wszystko tak szybko, że później nauczycielowi trudno nawet zrozumieć, co właściwie było powodem starcia.
Odrębnym problemem jest agresja zorganizowana. Podstawowe wersje są dwie: agresja zabawowa i walka interesów. Wprawdzie i w tej drugiej wersji mamy do czynienia z pewną formą zabawy, ale jest ona traktowana przez uczestników niezwykle poważnie.
Agresja, której celem jest wyłącznie zabawa, może być skierowana przeciw jednej osobie lub przeciw całej grupie, kategorii uczniów. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z „kozłem ofiarnym”. Drugie zjawisko, najczęściej skierowane przeciw uczniom klas pierwszych, przyjęło wojskowe miano „fali”.
O „fali” wspominaliśmy już w innym miejscu. Obyczaj ten rozprzestrzenił się już dość szeroko. Jak przy każdym patologicznym zjawisku społecznym, łatwiej jest reagować na pierwsze objawy, niż wytępić, gdy zadomowi się w obyczajach szkoły. Trudno podać jakieś uniwersalne środki zapobiegawcze, ale bez stanowczej postawy wszystkich pracowników szkoły, bez reagowania na każdy przejaw mogący świadczyć o rodzeniu się rytualnej przemocy nie ma szans na rozpoczęcie sensownych działań.
„Kozioł ofiarny” często cierpi dłuższy czas, a nauczyciele tego nie zauważają. Bo też czasem niełatwo wykryć niegodziwe postępki w grzecznym, w obecności nauczyciela, zespole. Różne bywają przyczyny prześladowania. Najczęstszą pozostaje jakaś odmienność: kolor włosów, tusza, wyniki w nauce, sposób bycia. Na szczęście ułomność fizyczna nie stanowi już z reguły powodu do dręczenia. Różne mogą też być forma i natężenie zachowań agresywnych: od słownego dokuczania, przez wymuszanie groźbami pieniędzy czy usług szkolnych, aż po regularne fizyczne znęcanie się. Czasem rozrywkowej grupce zabawa się nudzi i rezygnują, czasem ofiara ucieka do innej klasy czy szkoły. Zdarzają się jednak przypadki drastycznych finałów szkolnych „zabaw”.
Sytuacja wychowawcy czy pedagoga szkolnego jest o tyle trudna, że chcąc pomóc ofierze, możemy ściągnąć na nią jeszcze większe prześladowania. Jaką mieszankę sankcji i tłumaczeń dla jednej strony oraz wzmocnień, wsparcia i podpowiedzi dla drugiej zastosować? Taką o właściwych dla danej sytuacji proporcjach. Z całą pewnością jednak musi to być zestaw działań wielostronnych, o różnym charakterze. Samo ostre cięcie może nie przynieść efektów.
Radek był tępiony przez klasę, bo po prostu śmierdział. Kiedy próbował podejść do rówieśników, był przez nich bity. Matka chłopca uważała, że jest prześladowany, a sugestie, żeby się umył i częściej zmieniał ubranie, traktowała jako kolejne szykany. Praca pedagoga przebiegała dwutorowo: z chłopcem – pod kątem przestrzegania higieny osobistej, z klasą – przez poszukiwanie nieagresywnych form odnoszenia się do kolegi. Klasa nigdy nie zaakceptowała Radka, ale bójki definitywnie się skończyły.
Drugi rodzaj agresywnych zachowań grup młodzieży – walka interesów – to swego rodzaju „wojna gangów”. Mogą to być antypatie międzyklasowe lub starcia zwolenników różnych grup muzycznych czy klubów sportowych. Różnice poglądów mogą czasem przybierać gwałtowne formy i w istotny sposób odbijać się na życiu całej szkoły. Jeśli tak się dzieje, działanie pedagoga szkolnego na pewno nie wystarczy do rozwiązania problemu. Jeszcze trudniej jest, gdy grupy dzieli na przykład konflikt „interesów handlowych”. Tu działania szkoły muszą być zgodne z regulacjami prawnymi. „Handlowcami” zajmuje się policja.
5. Strach przed szkołą
Znana jest wszystkim, przynajmniej z nazwy, fobia szkolna. Wcześniej już wspomniano o strachu przed nauczycielem, przy okazji wagarów. Jeśli ten strach jest bardzo silny lub jeśli źródłem lęku jest kilka osób, przerodzić się on może w niechęć do całej szkoły i strach przed szkołą jako taką (sprawcami mogą być także inni uczniowie).
Kiedy wylękniony uczeń z jakiegoś powodu trafi do pedagoga szkolnego i zacznie mówić, możemy próbować pomóc. Gorzej jest, jeśli tragedia rozgrywa się po cichu, starannie ukrywana zarówno przez ucznia, klasę, jak i rodziców (często także rodzice nie wiedzą o problemie dziecka).
Jak odnaleźć takiego ucznia? Zakładając, że delikwent nie potrafi się idealnie maskować (długotrwałe stany lękowe trudno ukryć całkowicie), możemy przyjąć istnienie pewnych wskaźników, które stanowią wystarczający powód do zaproponowania szczerej rozmowy. Na co zwracać uwagę?
Częste nieobecności. Mogą to być wagary, ale też nieobecności usprawiedliwione. Jeśli jednak uczeń nie ma rozpoznania przewlekłego schorzenia, a wyjaśnienia rodziców są enigmatyczne albo standardowe (… z powodu złego samopoczucia…), mamy pierwszy sygnał, że coś się dzieje. Warto się temu bliżej przyjrzeć. Osobą, która najszybciej może zauważyć nadmiar nieobecności, jest wychowawca. Jeśli więc zgłasza on taki problem, trzeba zacząć coś robić.
Słabe oceny. Najczęściej ze wszystkich lub z wielu przedmiotów. Dodatkową informacją mogą być komentarze, że uczeń gubi się przy odpowiedzi, nie potrafi powtórzyć najprostszych rzeczy, nie pracuje na lekcji, jest jakby nieobecny. Prace domowe są z reguły na poziomie wyższym niż odpowiedzi i klasówki.
Słaby kontakt ucznia z klasą. Może to być tylko bierność w działaniach zbiorowych, ale także samotnictwo, izolowanie się od kolegów. Czasem taki uczeń prowadzi bujne życie towarzyskie, ale pozaszkolne.
Reakcje histeryczne. Zachowania nieproporcjonalne do sytuacji: płacz, krzyk, agresja.
Oczywiście, nie wszystkie te zjawiska muszą wystąpić. Czasem uda się wychwycić jedno z nich, czasem cały komplet wymienionych powyżej zachowań może być wskaźnikiem zupełnie innego problemu. Najważniejsze jest więc nawiązanie kontaktu i uzyskanie wypowiedzi. 1 tu trzeba podjąć decyzję: Czy mamy do czynienia z przypadkiem, z którym możemy sobie poradzić (a przynajmniej próbować) z naszym arsenałem wiedzy i możliwości na terenie szkoły? Czy stany lękowe są tak zaawansowane, że młody człowiek powinien znaleźć się pod opieką psychologa, najlepiej daleko od szkoły?
Jedno jest pewne: jeśli nawet powierzamy naszego ucznia fachowcom z zewnątrz, warto zachować z nim kontakt w trakcie terapii. Nie po to, żeby się do niej wtrącać, ale by widzieć i wiedzieć, co się dzieje?. Poza tym zawsze możemy pomóc na bieżąco w sprawach szkolnych, w których psycholog orientować się nie może. Porady „tu i teraz” czasem mają nie mniejsze znaczenie niż prowadzona terapia. 1 warto nawiązać kontakt z rodziną. Jeśli uczeń doszedł do stanu wymagającego terapii, to może rodzina nie funkcjonuje prawidłowo.
6. Konflikt z nauczycielem
O konflikcie z nauczycielem wspominaliśmy już jako o jednej z przyczyn wagarów. Problem jest jednak znacznie szerszy i poważniejszy. Konflikty klasowe lub indywidualne wybuchały zawsze, jednak w dzisiejszych czasach ryzyko ich zaistnienia jest większe. Mogą też mieć gwałtowniejszy przebieg i poważniejsze skutki. Jeszcze niedawno uczeń w takim konflikcie musiał przegrać. Dziś sprawa wcale nie jest tak jednoznaczna. Często to nauczyciel ponosi konsekwencje, czasem zupełnie niezasłużone. Główną przyczyną zmiany sytuacji jest bez wątpienia poczucie wolności jednostki i równości praw, zyskane przez uczniów wskutek zmiany ustrojowej.
Problem „wolności osobistej” ucznia ma dwa oblicza.
- Niewłaściwie rozumiane poczucie własnej wolności i praw, które polega na wykorzystaniu prawa. Uczniowie niezwykle łatwo zapominają, że obok praw mają również obowiązki, a przepisy dotyczą wszystkich.
2.Tendencja do paternalistycznego traktowania ucznia przez nauczycieli. Przy takim podejściu uczeń właściwie nie ma żadnych praw. Może co najwyżej uzyskać zgodę nauczyciela. Uczeń ma obowiązki, a o to, co chciałby dla siebie, powinien poprosić. I dostosować się do nauczycielskiej decyzji, także odmowy.
W sytuacji zaostrzonego konfliktu czasem trudno jest dociec, co spowodowało napięcie i kto jest winien. Uczeń przychodzi na skargę, że nauczyciel wymyśla, krzyczy, szydzi, obraża. Nauczyciel pomstuje na uczniów, którzy nie tylko nie umieją, ale nie chcą umieć, nie są zainteresowani nauką; do tego zachowują się w sposób niedopuszczalny!
Fakt – nauczycielowi nie wolno ubliżać uczniom. Ale czy uczniom wolno na lekcji głośno rozmawiać, kłócić się z nauczycielem i uniemożliwiać prowadzenie zajęć? Według uczniowskiego poczucia wolności – wolno. Jest wolność słowa. A kultura? To bzdury! My mamy prawo realizować siebie, uzewnętrzniać swoją osobowość. I nikt nam za to nie będzie wymyślał! Jest jeszcze prawo na takich nauczycieli! Nie zmienia to faktu, że nauczycielowi nadal nie wolno wyjść z roli. Prywatnie można zrozumieć, co przeżywa. Oficjalnie trzeba widzieć, co zrobił.
Brak granic i hamulców oraz nadinterpretacja własnych swobód i praw jednostkowych przez młodzież staje się jednym z poważniejszych problemów.
Podczas lekcji historii Jacek wstał z miejsca i wyszedł z klasy z telefonem komórkowym. Później się tłumaczył, że nie chciał przeszkadzać w lekcji. Był bardzo zdziwiony, że nauczycielce to się nie spodobało.
Właściwie jedynym sposobem walki z tym zjawiskiem jest wytyczanie jasnych reguł gry i konsekwencja. A o tę ostatnią jakoś dziwnie trudno. Zresztą reguły też dość często pozostają płynne, tak jest wygodniej.
Zupełnie inna jest sytuacja, gdy napięcie między uczniem a nauczycielem narasta na skutek nieporozumień i niewłaściwych interpretacji słów oraz czynów. Gdyby znalazł się ktoś, kto obydwu stronom zdołałby wytłumaczyć, że po prostu niewłaściwie się „odczytują”, dałoby się uniknąć wielu zbędnych emocji.
Partycja była postrzegana przez nauczycielkę chemii jako arogancka i bezczelna. A uczennica żaliła się na nauczycielkę, że ta bez przerwy jej się czepia. Okazało się, że „czepianie się” nauczycielki było jej autentycznym zainteresowaniem dziewczyną oraz próbą pomocy w radzeniu sobie z przedmiotem. Natomiast „arogancja i bezczelność” Patrycji były nerwowym przełamywaniem strachu przed publicznym wystąpieniem i odpowiadaniem na lekcji.
7. Konflikt w klasie
Konflikt w klasie czasem jest problemem, który przyprawia o ból głowy wychowawcę, uniemożliwiając mu stworzenie właściwej atmosfery, potrzebnej do efektywnej nauki i dobrego samopoczucia każdego ucznia. Czasem jednak jest to wewnętrzny dramat w zespole, starannie ukryty przed wszystkimi dorosłymi. Ujawnia się dopiero wtedy, gdy dochodzi do sytuacji ekstremalnych.
Jednym ze źródeł klasowego starcia może być agresywne działanie osoby lub grupy, o czym wspominaliśmy wcześniej. Przyczyny bywają różne. Dwóch rywali lub dwie rywalki walczące o status klasowej gwiazdy mogą doprowadzić do podziału klasy na wrogie obozy. Podobny efekt może dać gwałtownie zakończona klasowa miłość lub przyjaźń. Nagle pojawiają się wrogowie, którzy, jeśli liczą się w życiu klasy, mogą w nim nieźle namieszać.
Jeśli zespół ujawnia istnienie konfliktu i prosi o pomoc w jego zażegnaniu, można podjąć działania. Nie jest powiedziane, że będą one łatwe i od razu przyniosą efekt. Jednak zazwyczaj rozsądek osoby „trzeciej” ma zbawienny wpływ na gniewne dusze. Czasem wystarczy tylko wspólnie sprawę przemyśleć, czasem trzeba podjąć konkretne kroki, ale ważne jest, żeby w ogóle zaistniał klimat, by coś zrobić.
Ania – wzorowa uczennica – została oskarżona przez drugą najlepszą w klasie uczennicę o kradzież komórki. Klasa podzieliła się na dwa obozy, zantagonizowane przez te dwie dziewczyny. Oczywiście, telefon się znalazł, był tylko kolejnym przejawem trwającego od dawna konfliktu. Pedagog poprosił obie panny i powiedział im, że doskonale widzi, jak manipulują całą klasą i jaką rozgrywkę prowadzą. To wystarczyło, by wycofały się – przynajmniej z oficjalnej wojny.
W klasie, która nie życzy sobie ingerencji w jej wewnętrzne sprawy, trudno jest podjąć dyskusję i przedstawiać argumenty. W takich przypadkach pozostaje nam tylko zachować się „po nauczycielsku”. Arbitralne decyzje odgórne mogą wtedy uratować klasę lub konkretne jednostki.
W klasie trzeciej gimnazjum doszło do spiętrzenia problemu, który polegał na częstych ucieczkach uczniów ze szkoły. Były one spowodowane kiepskimi wynikami w nauce. Młodzi ludzie próbowali sobie poradzić z kłopotem. Nie przychodzili przez dwa dni do szkoły, żeby nauczyć się do ważniejszej klasówki lub uniknąć odpytywań, do których nie byli przygotowani. Oddziaływania wychowawców na uczniów i rodziców nie przynosiły rezultatu. W końcu odbyło się wielkie spotkanie – całej klasy, wszystkich rodziców, wychowawcy, dyrektora i pedagoga. Przedstawiono uczniom różne możliwości zakończenia sprawy, łącznie z najbardziej drastyczną, czyli rozwiązaniem klasy. Dopiero wtedy większość zainteresowanych zaczęła poważnie traktować problem. Efektem było wypracowanie nowych zasad działania. Klasie dano szansę nadrobienia zaległości, za to wagary miały się natychmiast skończyć.
8. Presja negatywnych wzorców
Wróćmy do tematu, by zwrócić uwagę na zjawisko mnożenia się wzorców negatywnych, które swą atrakcyjnością lub efektywnością w dążeniu do własnych celów skłaniają do naśladowania. Zostawmy teraz wzorce odległe – z reklam, teledysków, filmów, biznesu i polityki. Są one wszechobecne i z całą pewnością oddziałują nieustająco. Zajmijmy się wzorcami z codziennego życia ucznia.
Najważniejsza jest „kasa”. Pieniądze są dziś bodaj najczęstszym tematem rozmów w każdym domu. Albo jest ich dużo i mówi się o ich mnożeniu, albo jest ich mało i trzeba się martwić, jak je zdobyć, żeby starczyło.
W szkole i na podwórku większym zainteresowaniem cieszą się ci, którzy są dobrze ubrani i zawsze mają gotówkę na własne wydatki. W rankingu towarzyskim liczy się też sprzęt posiadany w domu, sposób spędzania wakacji, możliwość uczestnictwa w imprezach.
Kłamstwo się opłaci. Kłamstwo istniało w szkole zawsze, wpisane było w system gry między uczniami i nauczycielami. Nauczyciele wiedzieli, że uczniowie mogą kłamać. Uczniowie mieli świadomość konsekwencji w razie wpadki. Było jasne, że kłamstwo jest złe i że jego ujawnienie musi zaowocować karą. Uczniowie wymyślali więc różne bujdy, a jeśli nauczyciele je ujawniali, kara nie budziła zdziwienia. Wszystko prowadziło do jedynego morału: kłamstwo nie popłaca.
Dzisiejsze czasy uczą, że może być inaczej. Po pierwsze – kłamstwo wcale nie musi się wydać. Tak wiele kłamstw funkcjonuje jako prawdy niepodważalne, że dlaczego akurat to moje ma się ujawnić? Po drugie – ujawnienie kłamstwa wcale nie musi oznaczać kary. Wystarczy śledzić bieżące wiadomości. Po trzecie – kłamstwo przynosi korzyść. Więcej, dzięki kłamstwu można osiągnąć zyski i sukcesy, których uczciwymi sposobami nigdy nie udałoby się zdobyć. Współczesne dorosłe społeczeństwo swym własnym zachowaniem uczy dzieci, że nie warto być uczciwym.
Siła daje pozycję. Siła może być rozumiana albo dosłownie, jako siła fizyczna, albo jako siła psychiczna, czyli w negatywnym znaczeniu jako: przebojowość, tupet, arogancja, egoizm, chamstwo. Oczywiście, znamy jednostki silne psychicznie w znaczeniu pozytywnym – odporne na wpływy i umiejące narzucić własne zdanie wyrobione na podstawie przemyśleń i przekonań. Najczęściej wizerunek „silnego człowieka” budowany jest wymienionymi powyżej środkami zastępczymi.
Siła fizyczna nadal odgrywa wielką rolę, zwłaszcza wśród młodych ludzi. Chłopak obdarzony przez naturę odpowiednim wzrostem i tuszą bez problemu uzyskuje przewagę w grupie. Czasem nie korzysta z posiadanej przewagi, częściej – niestety – nadużywa jej. Nie bez powodu rozpowszechniła się moda na kulturystykę. To nie względy estetyczne pobudzają młodych ludzi do katorżniczych ćwiczeń i chemicznych eksperymentów z własnym organizmem. To siła i wygląd świadczący o sile daje im upragnioną przewagę nad innymi.
Siła demonstrowana w sposób niefizyczny nie jest przywilejem osiłków. Często osoby niepozorne i dziewczęta demonstrują swą potęgę głosem i gestem. I jeśli są odpowiednio przekonujący, to znaczy brutalni psychicznie, osiągają sukces, to znaczy posłuch, poparcie, popularność.
Dziś po prostu nie opłaca się być delikatnym i wrażliwym. Słabość oznacza przegraną. Choć zdarzają się klasy, w których udaje się stworzyć inną atmosferę, ale to już zasługa częściowo okoliczności, a częściowo osobowości wychowawcy.
Ważna sprawa: pozycja towarzyska. Jak istotna jest w życiu młodego człowieka grupa rówieśnicza, wie każdy, kto choć pobieżnie przejrzał książki pedagogiczne i psychologiczne. Ważne jest, aby w ogóle należeć do grupy, ale coraz ważniejsze jest wywalczenie sobie odpowiedniej pozycji w grupie. Atrakcyjność towarzyska nie jest bynajmniej mierzona poziomem wiedzy, zdolności, faktycznych umiejętności. Pozycję dają dobra zupełnie inne:
- Wygląd zewnętrzny, a przede wszystkim uroda, ale na nią nie mamy wpływu do końca. Można za to kreować fryzury, makijaże, nosić modne ubiory.
- Pieniądze, a jeśli nie ma ich w nadmiarze, to przynajmniej ich atrybuty lub substytuty.
- Bywanie, tzn. w miejscach, w których bywają inni, lub w lepszych (dotyczy to zarówno pubów, dyskotek, jak wyjazdów wakacyjnych).
- Atrakcyjny partner. W pewnym wieku wręcz nie wypada nie mieć dziewczyny (chłopaka), ale nie należy mieć byle kogo. Mój chłopak świadczy o mnie, więc ustawię się w kolejce do „najpiękniejszego w szkole”, niech i ze mną pójdzie na tańce.
Rodzice. Pozornie nie wydaje się to czynnik istotny, jeśli rodzice są w normie środowiskowej, nie lepsi, nie gorsi. Mieć rodziców uznanych za gorszych to ciężka wpadka towarzyska. Za to być dzieckiem rodziców, którzy imponują, to rzecz bezcenna. To „szczęście” zdarza się potomkom sławnych, bardzo bogatych czy z innego powodu „najważniejszych” w okolicy.
- Być lepszym od innych, a przynajmniej nie gorszym. Właściwie wszystko sprowadza się do konformizmu. Wprawdzie każdy młody człowiek ceni swą indywidualność, ale nagle okazuje się, że wszyscy manifestują ją prawie w identyczny sposób. Ta sama muzyka, te same buty, te same fryzury. Nie musi to dotyczyć całej klasy. Wystarczy grupka osób najważniejszych. Nie można być gorszym od nich! Więcej – warto się postarać, aby pokazać się lepiej, oczywiście w ramach kanonu.
- Niezależność na pokaz. W każdym zespole znajdzie się autentyczny indywidualista, który robi swoje i nie zważa na innych. Jeśli jest wystarczająco silny, klasa go nie stłamsi. Może nawet zdobyć pozycję, a czasem i grupę naśladowców. Gorzej jest, jeśli ten solista ze swej odrębności robi program, sztandar obnoszony pokazowo. I trudno czasem rozróżnić, ile w tym jest autentycznego buntu jednostki, a ile gry. Takie pokazówki czasem robią wrażenie na maluczkich, którzy też chcą zostać zauważeni. Naśladują więc wiernie, a w zapale wymyślają następne gesty i demonstracje, które mają zwrócić na nich uwagę. A to czasem przynosi fatalne skutki. Jeśli klasowy bohater pozwala sobie na imprezach na niezbyt chwalebne zachowania, to jego mierny naśladowca próbuje powtórzyć to w dwójnasób. Jednak motywacja tego ostatniego daje małe szanse na zachowanie kontroli nad sobą i sytuacją.
9. Uzależnienia (narkotyki, alkohol, nikotyna)
Ponieważ wyczerpanie tematu nie jest tu możliwe, przyjmijmy, że każdy pedagog szkolny ma wiedzę (lub dostęp do informacji) o zasięgu zjawiska, stopniach uzależnienia, ośrodkach pomocy. Zwrócimy uwagę na wybrane aspekty problemu uzależnień.
Alkohol
Dostępność napojów alkoholowych i łatwość ich nabycia przez osoby niepełnoletnie jest wprost przerażająca. Ostro formułowane zasady prawne są po prostu powszechnie lekceważone i omijane. Jeśli dodać do tego wszechogarniającą ofensywę reklamową piwa i ostre kampanie niektórych rodzajów stosunkowo taniej wódki, musimy stwierdzić, że znaleźliśmy się w sytuacji powszechnego zagrożenia. Picie piwa traktowane jest jako zachowanie normalne, pozytywne, wręcz godne naśladowania. Picie wódki ma być przygodą, próbą męskości, dowodem własnej wielkości.
PARPA podaje szczegółowe wyniki badań na temat spożycia alkoholu przez młodzież (raport z badań ESPAD). Oto ich fragment:
Picie
napojów alkoholowych – pierwsze Picie napojów alkoholowych – trzecie
klasy (odsetki badanych) klasy (odsetki
badanych)
Chłopcy | Dziewczęta | Kiedykolwiek | Chłopcy | Dziewczęta | |||||
1995 | 1999 | 1995 | 1999 | 1995 | 1999 | 1995 | 1999 | ||
Kiedykolwiek | 94,4 | 91,3 | 91,2 | 87,6 | 97,4 | 96,5 | 95,6 | 96,8 | |
W czasie ostatnich | 80.9 | 86,2 | 73,8 | 78,0 | W czasie ostatnich | 89,9 | 93,8 | 86,3 | 93,8 |
12 m-cy | 12 m-cy | ||||||||
W czasie ostatnich 30 dni | 55,5 | 68,4 | 45,3 | 54,1 | W czasie ostatnich 30dni | 72,8 | 82,5 | 58,8 | 74,3 |
Należałoby jednak przyjąć wersję jeszcze gorszą: prawie KAŻDY gimnazjalista i licealista próbował alkoholu.
Próbował to nie znaczy, że się upił. Nie znaczy również, że powtórzył eksperyment, że pije regularnie. Jednak pawie każdy dzisiejszy nastolatek zna smak alkoholu.
Prawdziwym problemem jest to, że rzadko która impreza młodzieżowa odbywa się bez alkoholu. Jeśli więc zakaz został raz złamany, każde kolejne sięgnięcie po kieliszek czy kufel staje się łatwiejsze i bardziej naturalne. Właściwie każdy dość często znajduje się w sytuacji zachęcającej lub wręcz zmuszającej do wypicia. To oznacza życie w warunkach stałego zagrożenia uzależnieniem. A powszechne picia piwa wbrew reklamowym sielankom jest „stylem życia”, który u młodych ludzi rzadko cechują wysoka kultura osobista i intelektualne konwersacje. Picie alkoholu jest więc sprawą poważną, nawet jeśli w naszej praktyce nie spotkamy wielu przypadków osób nadużywających lub uzależnionych.
W warunkach szkolnych nie mamy możliwości podjęcia terapii w przypadkach młodzieżowego alkoholizmu. Dlatego warto znać adresy i ludzi z ośrodków specjalizujących się w udzielaniu takiej pomocy. Nie oznacza to, że skierowany do klubu AA czy innego miejsca człowiek jest uratowany, a my możemy o nim zapomnieć. Dalej prowadźmy takiego ucznia. Nie wbrew poradni, ale jako uzupełnienie, wzmocnienie i pomoc w miejscu, i środowisku, które zajmuje tak wiele czasu i uwagi młodzieży – w szkole.
Druga sfera problemów związanych z alkoholem to życie w rodzinie, w której jest osoba uzależniona. Najczęściej pije ojciec. Ale piją też matki, bracia, siostry i inni krewni mieszkający razem. Zazwyczaj jest to picie potężne, trwające od lat, skutkujące częstymi awanturami oraz przemocą fizyczną. Zarazem tej sytuacji nikt nie chce i nie umie zmienić. Ojciec odmawia leczenia, matka od niego nie odejdzie, i to nie z powodu nakazów religijnych czy związków uczuciowych, ale po prostu dlatego, że rozwód jeszcze bardziej pogorszyłby sytuację materialną lub nic by nie zmienił.
Często dzieci z rodzin alkoholowych są zarazem dziećmi biednego domu. Ale chorują także bogaci, wykształceni i szanowani. I do jednych, i do drugich trudno dotrzeć, ciężko przebić się przez mur ochronny, który został stworzony we wczesnym dzieciństwie. Nie zawsze dobra wola i chęć pomocy pedagoga szkolnego wystarczą, by rozpocząć jakieś działania nawet nie bezpośrednio na rzecz osoby chorej, ale dla dobra jej dzieci. Jeśli w pobliżu jest placówka dla rodzin osób uzależnionych, jeśli rodzina zgodzi się podjąć tam terapię, to jest jakaś szansa. A jeśli nie? To przynajmniej możemy dać znać, że jesteśmy w pobliżu, dysponujemy czasem i oferujemy zainteresowanie.
Nikotyna
Problem palenia jest bardziej złożony, niż pozornie się wydaje. Z jednej strony, dostępność do papierosów jest nie mniejsza niż dostęp do alkoholu, z drugiej – informacje o szkodliwości nikotyny są bardzo dobrze upowszechnione. Z jednej strony, istnieje poza „dorosłości” i lekceważenia zagrożeń, z drugiej – moda na „wegetarianizm”, czyli odrzucenie wszelkich używek.
Palą więc, czy nie palą? Palą więcej, niż chcielibyśmy, ale zarazem palą mniej, niż to sobie wyobrażamy. Często w „palącym” środowisku funkcjonują i są akceptowane osoby niepalące. Są też, choć rzadziej, sytuacje odwrotne – niepalący są znacznie mniej tolerancyjni niż palący.
Główny problem szkolny to nielegalne palenie na terenie placówki, najczęściej w toaletach. Lokalne „organy ścigania”, czyli dyżurujący nauczyciele i woźni, są najczęściej bezradni. Zarazem jednak nie ma szkoły, która by pogodziła się z tym procederem. Nie daje na to zezwolenia ani prawo, ani tradycja polskiej szkoły.
Jest jeszcze jeden powód, by zjawisku przeciwdziałać: badania wykazują, że znacznie częściej po narkotyki sięgają osoby palące papierosy. Pod tym względem nikotyna jest groźniejsza od alkoholu. W końcu pierwszy narkotyk ma najczęściej postać papierosa. Jest trochę inny niż ten z kiosku, ale jeśli ktoś już umie palić papierosy, to przejście pierwszej próby jest dużo łatwiejsze.
W działaniach antynikotynowych pedagog szkolny jest w zasadzie zdany na siebie. Pomoc w walce z tym nałogiem jest chyba najgorzej w Polsce zorganizowaną siecią pomocową. Rozważającym zerwanie z nałogiem ma pomóc reklama „cudownych” środków i błyskawicznych terapii. Ale w rzucaniu palenia cuda raczej się nie zdarzają. Nałóg jest w człowieku i to człowiek z człowiekiem powinien prowadzić pracę nad jego pokonaniem. Oczywiście, wszyscy zapraszamy prelegentów, klasy oglądają przerażające filmy pokazujące skutki palenia, ale jak przekonać ucznia, żeby zostawił nałóg, skoro w ubikacji, w której się pali, są najfajniejsi kolesie z całej szkoły.
Narkotyki
Najtrudniejszy i najbardziej nagłośniony problem społeczny od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Nie oznacza to jednak, że jest rozpoznany, że zrobiono wszystko, by zatrzymać epidemię narkotyków. Swoimi szkolnymi środkami pedagodzy szkolni nie zatrzymają, oczywiście, społecznej lawiny nieszczęścia. Ale może zdołamy komuś pomóc. Przynajmniej spróbujmy.
O czym warto pamiętać, gdy stykamy się z problemem narkomanii
w szkole?
- Do narkomanii uczeń dobrowolnie się nie przyznaje. Jeśli choć wspomina o próbach brania, należy rozumieć, że jest gorzej, niż to przedstawia. Jeśli wprost mówi, że jest źle, to faktycznie jest bardzo źle.
- Rodzice o narkomanii dziecka najczęściej nie wiedzą lub nie chcą wiedzieć. Często mają tendencję do wypierania informacji i zaprzeczania dowodom.
• Przy całej różnorodności
bezpośrednich przyczyn zażywania narkoty-
ków najczęściej spotykanym praźródłem wszystkiego jest brak oparcia
w rodzinie. Warto zwrócić uwagę na problemy rodzinne. Ten nurt pra-
cy może być podstawą do kształtowania lepszej przyszłości, jeśli mło-
demu człowiekowi uda się podjąć walkę z uzależnieniem.
- Na uzależnienie narkotykowe bardziej podatni są ludzie wrażliwi i poszukujący; mniej myślący wybierają rozwiązania prostsze – piwo i wódkę (statystycznie). Tym trudniejsze może być zachowanie „twardego kursu” i stawianie spraw wprost.
Rozmowa z narkomanem może być interesująca; jego argumenty przekonują, a zapewnienia brzmią szczerze. Warto więc pamiętać, że dopóki są to tylko teoria i deklaracje, należy zachować dystans. Tylko czyny (bierze – nie bierze) mogą być podstawą do planowania dalszej pracy.
- Ujawnienie problemu z narkotykami, zwłaszcza jeśli uczeń podejmuje terapię, nie jest powodem do stosowania przez szkołę kar, piętnowania, relegowania itd. Szkodliwość społeczna ujawnionego i leczącego się narkomana jest mniejsza niż szkodliwość i oddziaływanie tych, o których nie wiemy.
- Pedagog nie jest przygotowany do samodzielnego prowadzenia terapii uzależnień. Nie sprzyjają też temu warunki szkolne. Nie próbujmy więc rzucać się z motyką na słońce. Nasza pomoc będzie najskuteczniejsza wtedy, gdy uczeń z problemem trafi w odpowiednie miejsce, a my będziemy z nim współpracować w sprawach, które stanowią kłopot na bieżąco – szkoła, codzienność.
- Najnowsze osiągnięcia producentów narkotyków zmieniły warsztat i oprzyrządowanie narkomana, upraszczając i ułatwiając proces zażywania. Strzykawki dziś są już właściwie symbolem. Brak strzykawek nie oznacza braku zagrożenia.
- Wykształcił się „nowy model” narkomana. Poszukując zagrożeń, nie szukajmy wśród uczniów osób brudnych, oberwanych, zaniedbanych. Dzisiejszy narkoman „z dobrego domu” nie różni się od swego tła. A czasem jest nawet bardziej elegancki i zadbany. I ma dobre stopnie.
Czym innym jest choroba narkotykowa, a czym innym sprzedawanie narkotyków kolegom. Handel narkotykami to przestępstwo i na pewno trzeba tu współpracować z policją przeszkoloną do jego zwalczania. Warto, naturalnie, prowadzić działania profilaktyczne oraz informować o skutkach prawnych dla nieletnich i dorosłych. Zaprośmy czasem do szkoły policjantów, np. z psem przeszkolonym do poszukiwania narkotyków (nawet poinformujmy uczniów na początku roku szkolnego, że będą przeprowadzane takie akcje). Ani pedagog, ani nauczyciel, ani nawet dyrektor nie ma prawa zaglądać dzieciom do plecaków i toreb. Może to zrobić jedynie policja. Ostatnio pojawiły się patrole szkolne. Trzeba to wykorzystywać. W niektórych szkołach taka policyjna opieka może okazać się jedynym sposobem na wykluczenie narkotyków z jej terenu.
10. Skutki uboczne „wyścigu szczurów”
Na zakończenie rozdziału należy poruszyć problem nowy, w niektórych środowiskach dopiero się rodzący, w pewnych kręgach ukształtowany w pełni, w innych jeszcze zupełnie nieznany. Niestety, wszystko wskazuje, że to zjawisko będzie się rozpowszechniało, aż zdominuje nasze myślenie, działanie oraz stosunek do świata i ludzi. Mowa, oczywiście, o konkurencji, pogoni za wynikiem, i to wynikiem lepszym, niż uzyskali inni. Zwycięstwo ma podwójne znaczenie. Po pierwsze – na bieżąco ustawia człowieka w rankingu, wskazuje jego miejsce wśród innych. Po drugie – daje odbicie do następnego sukcesu, za którym będzie następny i następny.
Chęć osiągnięcia sukcesu to nic złego, zwłaszcza przy rynku pracy tak małym, że dosłownie trzeba walczyć o jakiekolwiek na nim miejsce. Nastawienie na pracę własną przynosi także doraźne, pozytywnie oceniane rezultaty. Na przykład w wyniku konkurencji znika problem podpowiadania i ściągania. W kodeksie obowiązującym ludzi sukcesu ściąganie lub żądanie podpowiedzi jest przecież „kradzieżą praw autorskich”.
Niestety, za tą piękną postawą kryje się gdzieś na dnie kilka rzeczy o wiele mniej sympatycznych. Od rezygnacji z „pomocy” do odmawiania prawdziwej pomocy jest tak niedaleko! Przecież udzielenie pomocy konkurentowi grozi osłabieniem własnej pozycji. Od zapału do pracy nad sobą do egoizmu, nieliczenia się z nikim innym też jest niedaleko. A jak blisko jest od uczciwej konkurencji do gry nie fair? W końcu najczęściej zwycięzców nie sądzi się za sposób, w jaki zwyciężyli. Czym innym jest nastawienie na własny wysiłek, by wiedzieć więcej i dzięki temu sięgnąć wyżej, a czym innym parcie „po trupach”, byle dostać się na szczyt. Dużą rolę ma tu do odegrania nie tylko dom rodzinny, ale i wychowawca. Można przecież tak pokierować klasą, by samodoskonalenie każdego oddzielnie współgrało z poczuciem solidarności, bezpieczeństwa i wsparcia w zespole.
„Wyścig szczurów” nie jest jeszcze powszechny. W wielu szkołach solidarnie ściąga się i podpowiada, a nadmiernie ambitni uczniowie nie bywają zbyt mile widziani w towarzystwie. Jednak przyjrzyjmy się temu nowemu problemowi. Wprawdzie dotyczy on szkół „renomowanych”, ale niedługo zastuka do wszystkich szkolnych drzwi.
- Wyścig indywidualny podsycany jest przez nauczycieli, którzy też chcą wygrywać w swoim, nauczycielskim wyścigu (rankingi klas w szkole).
- Wysiłki uczniów i nauczycieli pobudzane są dodatkowo przez rankingi szkół. Przecież pozycja to rzecz najważniejsza!
- Wszystko to powoduje przeciążenie uczniów, którym stawiane są często wymagania daleko wykraczające nie tylko poza program szkoły, ale i poza granice zdrowego rozsądku.
- Permanentny wysiłek i napięcie emocjonalne skutkują często zaburzeniami nerwowymi lub somatycznymi uczniów; zaburzenia te najostrzej objawiają się w chwilach „przegranej”.
Wysiłek i napięcie odbijają się negatywnie na stosunkach rówieśniczych, przenosząc je z płaszczyzny bezinteresownych przyjaźni szkolnych w sferę „dorosłych” kontaktów zawodowych.
• Nie nadążając z wykonywaniem narzuconych sobie obowiązków, uczniowie sięgają po środki pobudzające i „wzmacniające” (szczególnie popularna jest amfetamina).
Można by powiedzieć, że to normalna „amerykanizacja”. Czy normalna? Zdecydowanie szybsza, niż ta, którą przeszło kiedyś społeczeństwo za oceanem. Czy tożsama z procesami, które tam zaszły? Z całą pewnością nie. Tam wszystkie zjawiska i postawy wykształciły się w praktyce życia społecznego. My importujemy gotowe schematy, nie zawsze w pełnej postaci i nie do końca zrozumiane. I wszczepiamy je w zupełnie inny grunt społeczny. W inną mentalność. Co z tego wyjdzie? Może, nieoczekiwanie, coś dobrego? Może z połączenia „american dream” i polskiego poczucia solidarności w zespole kiedyś utworzy się coś interesującego. Na razie pamiętajmy o tych, którzy odpadają z „wielkiego wyścigu”. Jest ich więcej, niż myślimy.