Trudno jest oddzielić problemy osobiste od szkolnych czy rodzinnych. Właściwie każdy problem jest problemem osobistym. Zatrzymajmy się jednak nad grupą spraw, których geneza nie leży w świecie zewnętrznym, a osobą bezpośrednio zainteresowaną jest człowiek, który te problemy przeżywa. Granica wyróżniająca tę sferę jest cienka, ale jednak istnieje. Jeśli ojciec pije, a dziecko martwi się -jest to problem rodziny. Jeśli dziec­ko nie wie, jak żyć, nie umie sobie dać rady z obciążeniem wynikającym z choroby rodzica – jest to sprawa bardzo osobista.

Podobnie jest z nauką. Rodzice widzą stopnie, np. słabe. Widzą też, że dziecko się nie uczy, nie chce się uczyć, nie umie się uczyć. Dziecko nato­miast widzi ten problem tak, że nie panuje nad swoim czasem, że nie po­trafi się skupić nad lekcjami. W obu przypadkach skutki są takie same – słabe stopnie. Są to jednak dwa różne problemy.

Przyjrzyjmy się najczęstszym problemom osobistym współczesnej młodzieży.

1. Problemy z nauką

Uczniowie część czasu spędzają w szkole. Nic więc dziwnego, że poja­wiające się kłopoty mają dużo wspólnego właśnie ze szkołą. Niestety, nasz system nauczania niewiele ma wspólnego z rozbudzaniem w dzieciach cie­kawości świata. Nastawiony jest raczej na odtwórcze przekazywanie wie­dzy. Nie uczy, jak się uczyć, i nie rozbudza motywacji do nauki. A dzieci potrzebują jej nie mniej, a może bardziej niż dorośli. Trzeba obalić w koń­cu mit: „Dzieci nie uczą się dla siebie!”. Tak naprawdę, to nie umieją so­bie wyobrazić, po co mają się uczyć ani nie rozumieją, że kiedyś ta nauka im się przyda. Dzieci uczą się, bo ktoś dorosły im każe. A jeszcze chętniej uczą się, gdy ten dorosły chwali je za to, że się uczą. Dlatego od samego początku szkolnego nauczania warto uświadamiać rodzicom ogromną wartość pozytywnych oddziaływań i pozytywnego wspierania, czyli chwa­lenia, nagradzania i doceniania wysiłku dziecka.

W młodszych klasach zwykle do pedagoga kierowani są uczniowie, którzy nie odrabiają prac domowych, przeszkadzają w lekcjach, dostają gorsze oceny. Przede wszystkim trzeba ustalić przyczyny – ocenić możli­wości intelektualne dziecka, przyjrzeć się osobowości, sprawdzić warunki środowiskowe. Potrzebne są tutaj współpraca z rodzicami, opinia porad­ni pedagogiczno-psychologicznej, może skierowanie na zajęcia wyrów­nawcze. Jeśli najbardziej potrzebna jest uczniowi motywacja, to istot­na może być uwaga samego pedagoga: „Jak ci się udaje? Co dobrego udało ci się osiągnąć? Czego nowego się nauczyłeś?”

Starsi uczniowie czasem sami pojawiają się u pedagoga z kłopotem: nie mogę zabrać się do pracy, nie mam siły się zebrać. Żeby nam się chciało chcieć, to we wszystkim, co robimy, musimy widzieć cel. Jeśli rodzice nie interesują się porażkami i sukcesami dziecka ani tym, ile wysiłku wkłada ono w naukę, a oczekują jedynie, by dziecko uzyskało promocję do na­stępnej klasy i „nie sprawiało kłopotu”, to młody człowiek musi znaleźć sobie swój własny cel. Dla niektórych celem może być szybkie osiągnięcie niezależności, dla innych – zdobycie pozycji społecznej, a dla jeszcze in­nych – rywalizacja z rówieśnikami. To, że pedagog towarzyszy w poszuki­waniach, a później kibicuje w realizacji, wzmacnia motywację ucznia.

2. Jestem do niczego

Zdanie to słyszymy z ust młodych ludzi, aż nazbyt często. Niemożność uzyskania wymaganej oceny skłania do ponurych autorefleksji: „Jestem głupia! Do niczego się nie nadaję! To nie dla mnie! Nic mi się nie udaje! Powinienem iść do zawodówki budowlanej! Inni się nie uczą, a mają do­bre stopnie, a ja kuję i kuję i nic mi do głowy nie wchodzi. To wszystko nie ma sensu i tak mi się nic nie uda!”

W tych desperackich okrzykach często zawarte jest wołanie o pomoc. Problem polega na tym, że niewiele osób to wołanie słyszy. Dorośli, zwłaszcza rodzice, prostują z oburzeniem taką negatywną opinię i… za­chęcają do dalszej pracy. Ta zachęta nie rozwiązuje problemu niskiej sa­mooceny dziecka.

Z poczuciem niższości i nieprzydatności nie da się jednak żyć. Czło­wiek musi mieć podstawę do akceptowania samego siebie i swego życia. Jeśli więc nie sprawdza się w jednej dziedzinie, znajduje inną. Pół biedy, jeśli jest to coś akceptowanego społecznie, np. sport czy osiągnięcia arty­styczne. Społeczeństwo polskie zmieniło się już na tyle, że brak formalne­go wykształcenia nie przeszkadza, jeśli ktoś odnosi sukcesy w dziedzinach nie wymagających wiedzy ogólnej. Złagodzenie wymagań dotyczy jednak przeważnie starszej młodzieży: „Utrzymasz się z gry w piłkę czy z tańca? Dobrze. W końcu jesteś prawie dorosły. Będziesz kiedyś żałował, że nie wykorzystałeś młodości na naukę, ale… rób jak chcesz”.

Nie jest jednak dobrze, gdy samorealizacja następuje w formach szko­dliwych dla człowieka lub społeczeństwa. Brak sukcesów szkolnych moż­na przecież rekompensować w różny sposób i każda forma będzie dobra, by zdobyć uznanie we własnym środowisku. Można imponować mocną głową, umiejętnością otwarcia każdego samochodu, odwagą i twardością udowadnianą ciągłymi bójkami, powodzeniem u płci przeciwnej, nieza­leżnością finansową uzyskaną na własną rękę. Ten ostatni sposób jest szczególnie groźny, gdyż legalne możliwości zarobkowania uczniów nie są w naszym kraju duże. Najczęściej „dochody” pochodzą z kradzieży, pro­stytucji i handlu narkotykami.

Inną reakcją człowieka przekonanego o własnej bezwartościowości by­wa ucieczka. Może to być rzeczywiste opuszczenie domu lub szukanie za­pomnienia w alkoholu czy narkotykach. Oczywiście, ani jedynym źródłem patologii nie jest niska samoocena konkretnych osób ani nie każdy, kto myśli o sobie negatywnie, musi skończyć na marginesie!

Podejdźmy do sprawy poważnie. Zniechęcenie, a z tym właśnie zaczy­namy mieć do czynienia w niektórych środowiskach młodzieżowych, wy­maga nieco konkretniejszych działań niż poklepanie po ramieniu ze sło­wami: „Co ty opowiadasz?” Bagatelizowanie nastroju zniechęcenia nikomu nie pomoże. Potrzebne jest tu wnikliwe zbadanie sprawy, „zagłę­bienie się” w to, co człowiekowi w duszy gra lub raczej nie gra. To może ostatecznie oznaczać podjęcie pomocy psychologicznej, czyli m. in. głębo­kiej i szczerej rozmowy, która pozwoli dotrzeć do uczuć i potrzeb nasze­go rozmówcy.

Te negatywne przekonania o sobie mają kilka źródeł:

▪  dziecko żyło w nierealnym świecie, w którym rodzice, dziadkowie i ciocie zachwycały

    się każdym kiwnięciem palca dziecka, a ono rosło w przekonaniu, że jest       

    najcudowniejsze. Konfrontacja z rzeczywisto­ścią może być bardzo bolesna.

▪  obniżenie samooceny dziecka, które ciągle słyszy od rodziców: „Ty idio­to, nigdy        

    niczego się nie nauczysz; tylko głupiec robi tak, jak ty; wszyscy są lepsi od ciebie”.

▪  bardzo wysokie wymagania rodzice stawiają dzieciom- nawet jeśli ich wprost nie wypowiadają. Wystarczy często powtarzać: „Tylko najlepsi do cze­goś dochodzą. Ci, którzy nie są najlepsi, odpadają. Trzeba coś osiągnąć, żeby być w życiu szczęśliwym. Dostałeś piątkę, a czy ktoś dostał lepszą ocenę od ciebie?” Jeśli przy tym dziecko nigdy nie dostaje pochwał, kie­dy coś mu się udało zrobić dobrze (ponieważ ktoś inny jednak był od niego lepszy), to jego poczucie własnej wartości jest mocno za­chwiane. Uczeń staje się wtedy bardzo ambitny, stara się być we wszystkim najlepszy, ale nie potrafi przegrywać i bardzo osobiście przeżywa każdą porażkę. Jeśli nie ma szans spełnić swoich wymagań ani oczekiwań rodziców, tym bardziej pogłębia się jego niezadowole­nie z siebie i poczucie „bycia beznadziejnym”.

Podstawą do przełamania złego wizerunku samego siebie jest sukces. Najpierw drobny i pojedynczy. Potem kolejne, coraz większe. Warto o to zadbać. Czasem wystarczy popracować nad tym tylko z uczniem, czasem trzeba stworzyć do tego warunki zewnętrzne, współpracując z nauczycie­lami i rodzicami. A choć nie z każdego da się wykrzesać iskrę geniuszu, każdemu można pokazać, że ma swoje miejsce w ramach istniejących re­guł w społeczeństwie, a nie poza nawiasem.

3. Brak zainteresowań

Na brak zainteresowań młodzieży narzekają przede wszystkim dorośli, ale czasem gnębi to również przedstawicieli młodego pokolenia. Szcze­gólnie licealistom zdarzają się chwile takich refleksji, zwłaszcza gdy trze­ba wybrać fakultet, przedmiot dodatkowy na maturę lub podjąć wreszcie decyzję o wyborze kierunku studiów.

Cechą charakterystyczną dzisiejszej młodzieży jest to, że często spędza czas „na niczym”. Nastolatki spotykają się w grupach, rozmawiają o nie­istotnych rzeczach, czasem gdzieś pójdą. Częściej zostaną „pod blokiem”. Jeśli się zdarzy okazja, wypiją piwo lub tanie wino. Tak naprawdę to mło­dzi się nudzą. Oczywiście, nikt się do tego nie przyzna – ani publicznie, ani nawet w pierwszej rozmowie w cztery oczy. I trudno jest znaleźć chętnych, którzy by ten styl życia zmienili. Dążenie do zmiany powoduje koniecz­ność podjęcia działania. A to oznacza wysiłek. Może fajnie byłoby dostać oklaski po występie na szkolnej scenie. Ale przedtem trzeba się przecież nauczyć tekstu i chodzić na próby… Lepiej zostać z kolegami. A właściwie nie lepiej, łatwiej.

Część młodych ludzi wie, że należy się czymś interesować, a przynaj­mniej taką wersję przedstawiać dorosłym. Interesują się więc tym, co modne i łatwe. Niestety, i te zainteresowania są bardzo powierzchowne. Większość zainteresowanych informatyką po prostu serfuje i gra na kom­puterze. Miłośnicy filmu czy muzyki znają twarze, nazwiska i stroje idoli, poza tym niewiele wiedzą o swych wybranych dziedzinach.

Czy z tym zjawiskiem można walczyć i w jaki sposób? Po prostu pokazywać, co można robić; proponować rzeczy, które różni ludzie uznają za interesujące. I najważniejsze – samemu brać w tym udział. Jest szansa, że coś się komuś spodoba, że zacznie naśladować, że posmakuje i odkryje w sobie pasję. A może tylko znajdzie nową formę rozrywki. To też jest dobre.

4. Kłopoty towarzyskie

Wiemy dobrze, jak ważna jest dla nastolatka grupa rówieśnicza. Opi­nia koleżanek i kolegów tu i teraz bywa ważniejsza od słów matki czy gróźb ze strony szkoły. Młody człowiek po prostu musi przynależeć do zbiorowości i uplasować się na jak najlepszym miejscu. O tym, że gru­pa rówieśnicza może być źródłem przemocy, już było wspomniane. Teraz  należy zająć się odbiorem sygnałów grupowych przez jednostkę i znaczeniem, jakie ma dla człowieka sukces towarzyski. Rzeczą, której przede wszystkim oczekuje każda grupa, jest podobieństwo jej członków. Osoby wyróżnia­jące się jakimiś cechami fizycznymi czy psychicznymi są zauważane od ra­zu. I jeśli jest to zespół cech uznawanych za pożądane, człowiek trafia do elity lub staje się przywódcą. Jeśli ktoś postrzegany jest negatywnie, może mieć kłopoty.

Co można zrobić, by kłopotów uniknąć? Zmienić w sobie cechy, któ­re dadzą się zmienić. Zmienić i szczególnie wyeksponować, tak by inne „niedociągnięcia” przestały przeszkadzać. Konstrukcję fizyczną zmienić niełatwo, ale zachowania można dostosować do oczekiwań grupy. Moż­na zacząć zachowywać się tak jak wszyscy lub wzorować się na jakiejś ce­nionej w tym kręgu postaci. Zmiany takie są zauważane i w rodzinie, i w szkole. Jeśli są pożądane, wszyscy się cieszą, młody człowiek też. Je­śli jednak zaczyna się dziać źle, podejmowane są próby cofnięcia tego procesu.

Joasi z drugiej gimnazjum bardzo imponowała koleżanka z klasy. Dziewczyny różniły się od siebie – inteligencją, zachowaniem, ubiorem i życiowymi wybo­rami. Joasia była cicha i spokojna, dobrze się uczyła. Ewelina – głośna, ży­wiołowa – mało uwagi przywiązywała do nauki, za to ściągała na siebie wzrok zarówno męskiej części szkoły, jak i zazdrosny damski. Joasia zapragnęła być tak lubiana i podziwiana, jak koleżanka. Zmieniła strój i uczesanie, zaczęła bywać na imprezach. Nie przewidziała tylko, że ta zmiana spowoduje zmianę stosunku do niej nauczycieli i dawnych koleżanek, że straci dobrą opinię, na której jej jednak zależało. Prawie przez pół roku była zdezorientowana, sa­ma do końca nie wiedziała, czego chce i na czym jej bardziej zależy. Wszystko to, naturalnie, odbiło się na stopniach i stosunkach z rodzicami. Ostatecznie do dawnego stylu szarej myszki nie wróciła, ale ustaliła priorytety i uznała, że nauka i studia są najważniejsze.

       Im bardziej nastolatkowi zależy na opinii własnego towarzystwa, tym mniej skuteczne są oddziaływania rodziców. Sytuację pogarsza fakt, że najczęściej młody człowiek popada w kłopoty w szkole, a czasem zadzie­ra też z prawem. Takie problemy najczęściej zgłaszają rodzice. Sami uczniowie z problemem nadmiaru życia towarzyskiego trafiają się rzadko, chyba że coś młodzieńca poważnie wystraszy: policja, wypadek w czasie zabawy, pogrążenie się w narkotykach.

Znacznie częściej uczniowie przychodzą z problemem nieakceptacji w towarzystwie. Gdy zaczynamy szukać jej źródeł, dochodzimy przeważ­nie do wniosku, że kłopoty powoduje zachowanie tej osoby. Jej postawa czy sposób bycia są przez klasę odrzucane. Poprzez rozmowy docieramy do lęków i oczekiwań. W konsekwencji znajdziemy się w kręgu rodziny, która w taki właśnie sposób ukształtowała dziecko.

Gosia nie umiała dogadać się z koleżankami w klasie i długo uważała, że to „z nimi jest coś nie tak”. Kiedy jednak zaczęła przyglądać się własnym reak­cjom, okazało się, że jeśli koleżanki nie godziły się na jej pomysły, obrażała się. Na dodatek uważała, że świadczy to o złej woli przyjaciółek. Taką posta­wę Gosia wyniosła z domu – jej mama właśnie za pomocą obrażania się wy­muszała oczekiwane przez siebie zachowania domowników.

Czy zmiany są możliwe? Oczywiście, choć mogą nie nastąpić szybko ani łatwo. Jeśli z rodziną można współpracować, wykorzystajmy to. Je­śli taka możliwość odpada, warto pamiętać, że analizując z uczniem problemy, pokazując mu nowe wzorce postępowania i nowe kryteria wartości, nie walczymy z jego rodziną! Może się też okazać, że potrzeb­na jest terapia grupowa, na której dziecko nauczyłoby się pożądanych przez siebie zachowań, lepiej zrozumiałoby siebie i „złapało” kontakt z rówieśnikami.

Zdarza się, że grupa odrzuca rówieśnika z powodów „zewnętrznych” – brak urody, ubóstwo, cechy fizyczne. Należy wtedy podjąć pracę nie tyl­ko z jednostką, ale także z grupą, by zmienić niewłaściwe nastawienie wo­bec zjawisk, na które człowiek nie może mieć wpływu, a które wcale nie świadczą o jego wartości.

Najtrudniej jest, kiedy mamy do czynienia z wrażliwą osobą, która tra­fiła na przykład do prymitywnej i wulgarnej klasy. Taki uczeń nie ma zbyt wielu możliwości. Albo „otorbi się” i przetrwa albo nie będzie miał dość siły, żeby przeciwstawić się klasie czy jej części. Jeśli dziecko podejmie walkę, trzeba szukać dlań sojuszników i przeciwstawiać się wszelkim for­mom agresji, jakie dostrzeżemy. Jest szansa, że upór i siła charakteru jednostki zostaną w końcu nagrodzone przez grupę akceptacją. Jeśli jed­nak dziecko nie chce lub nie ma siły walczyć, wsparcie pedagoga czy na­uczycieli może nie być wystarczające. Ostatecznym rozwiązaniem jest przeniesienie ucznia do innej klasy lub innej szkoły.

Z tym przenoszeniem są jednak różne kłopoty. Nie w każdym rejonie naszego kraju jest wystarczający wybór szkół. Dodajmy, że nie każda szko­ła zechce przyjąć ucznia, który „nie przyjął się” w innej placówce. Nie ma­my też żadnej gwarancji, że w nowym miejscu sytuacja się nie powtórzy, że w nowym środowisku uczeń lepiej da sobie radę. Zanim podejmiemy ostateczne kroki, sprawdzimy, co da się zrobić na miejscu.

W III b  gimnazjum, w której uczniowie interesowali się prawie wyłącz­nie „pakowaniem” na siłowni i kibicowaniem lokalnej drużynie piłki nożnej, bardzo lubiany był słabej kondycji Grzesiek. Na początku nie miał łatwego ży­cia – drobnej budowy, astmatyk, nie przepadał za wysiłkiem fizycznym. Doku­czano mu, dopóki nie wyszło na jaw, że jest komputerowym geniuszem. Wte­dy koledzy wzięli go „pod ochronę”.

5. Nikt mnie nie kocha. Jestem sam(a) na świecie

Słowa takie padają zarówno z ust samotników, jak i osób mających bar­dzo liczne i ożywione kontakty towarzyskie. Takie skargi pedagog słyszy niezbyt często, ale jeśli już usłyszy,  nie lekceważy ich. Jeśli w społe­czeństwie, które tak łatwo zamieniło uczucia wyższe na potrzebę mnoże­nia dóbr, ktoś odczuwa niedosyt emocjonalny, to naprawdę warto się nad nim pochylić. Najrzadziej na samotność i pustkę emocjonalną narze­kają członkowie wielodzietnych, wielopokoleniowych rodzin, ale i im mo­że się to przytrafić.

O braku miłości i bliskości mówią osoby znajdujące się w różnych sytuacjach:

  • jedynaczka z rozbitej rodziny alkoholowej, uboga, niezbyt ładna, słaba uczennica, raczej nie lubiana w klasie,
  • chłopak zupełnie przeciętny, raczej lubiany, z normalnej, nie za boga­tej rodziny,
  • córka dobrze prosperującego przedsiębiorcy, ładna i inteligentna,
  • chłopak wychowywany przez samotną matkę, bogaty, przystojny, bar­dzo lubiany w towarzystwie,
  • dziewczynka, która nigdy nie poznała swego ojca-cudzoziemca, miesz­kająca z matką chorą na schizofrenię, wujkiem-alkoholikiem i babcią z demencją,

–   śliczna dziewczyna z „dobrego domu”, dobra uczennica, rozrywana wprost przez  

    chłopców.

       Czytając taką listę, można przypuszczać, że niektóre z tych osób mają prawdopodobnie obiektywne powody do lęku, że w ich otoczeniu braku­je osób zdolnych i skłonnych do dawania miłości, a niektóre – wydaje się -wygłaszają poglądy niczym nieuzasadnione. Jednak we wszystkich wypo­wiedziach pojawiają się elementy wspólne:

  • Ci, na których mi zależy, nie mają dla mnie czasu.
  • Ci, na których mi zależy, interesują się innymi rzeczami, nie mną.
  • Ci, którzy okazują mi zainteresowanie, tak naprawdę interesują się moją urodą lub pozycją towarzyską z racji majątku moich rodziców. Chcą zaimponować w towarzystwie tym, że są ze mną.
  • Tym, którzy mówią mi o miłości, tak naprawdę zależy tylko na seksie.
  • Wszyscy są dla mnie mili, ale tak naprawdę tylko dlatego, że czegoś ode mnie chcą.

W tych wypowiedziach pojawia się często deklaracja potrzeby kocha­nia kogoś. Ale nie ma kogo pokochać, bo albo tego kogoś interesują tyl­ko jego własne sprawy i problemy, albo brak w pobliżu osoby zasługują­cej na to, by ją pokochać – osoby, która miłość zobaczy, doceni i sama zaoferuje własną. Słuchajmy więc młodych ludzi, kiedy mówią o potrze­bie kochania, nawet jeśli nie możemy w tych trudnych sprawach nic zro­bić. Samo słuchanie nie zastąpi wprawdzie pożądanej miłości, ale ozna­cza akceptację, która jest podstawowym składnikiem wszystkich pozytywnych emocji. I to właśnie tego brakuje nastolatkom przede wszystkim.

6. Chcę się podobać

Ten problem, bardzo ważny w życiu każdego młodego człowieka, roz­grywa się na dwóch płaszczyznach:

  1. Przekonanie o braku urody: „Jestem brzydka (rzadziej: brzydki)” – to wersja bardziej wyrazista.
  2. Chęć poprawienia własnej atrakcyjności – to wersja łagodniejsza; ła­godniejsza nie znaczy, niestety, łatwiejsza, ale zacznijmy od skrajnych sformułowań.

Trudno dotrzeć do osób, które wiedzą swoje i nic dobrego nie chcą o sobie słyszeć. Czasem pomaga szukanie dobrych doświadczeń, np. do­wodów sympatii od innych osób albo przywołanie różnych sławnych po­staci, które na przykład mimo tuszy czy braku oszałamiającej urody wie­le w życiu osiągnęły. Niekiedy warto przesunąć odpowiedzialność na samego delikwenta i zapytać, czy wszyscy dookoła wydają się jemu (jej) brzydcy? Czy ma to takie wielkie znaczenie? Czy pośród ludzi, których lubi, są same piękności? Zwykle okazuje się, że inni nie muszą być piękni, że są  fajni albo zabawni, ale to JA dla nikogo nie będę wartościowy(a), jeśli nie będę prawie doskonały(a).

Ważne jest urealnienie oczekiwań, pokazywanie, jacy sami jesteśmy su­rowi wobec siebie i jak często okrutnie się ze sobą obchodzimy. Innych głaszczemy, pocieszamy, dajemy dobre rady, a siebie wyłącznie krytykuje­my. Skuteczny może okazać się taki zabieg: Proponujemy uczniowi wy­obrazić sobie kolegę czy koleżankę, która przychodzi do niego właśnie z takim problemem. Co by wtedy powiedział? Odpowiedzi są niezwykle leczące.

Wiemy, że oprócz takiego krytykowania samego siebie, związanego z okresem dorastania i potrzebą podobania się, szczególnie płci przeciw­nej, sporo osób ma bardzo głęboko zakorzenione złe zdanie na swój te­mat wyniesione z domu. Dotyczy to nie tylko wyglądu zewnętrznego. Nie­zadowolenie z własnego ciała i duszy zwykle idzie w parze z niewiarą w siebie i swoje możliwości. Przy tym dla nastolatka ciało zwykle jest waż­niejsze, bo wszyscy je widzą. Więcej – uroda jest jednym z bardziej istot­nych kryteriów oceny człowieka w środowisku młodzieżowym.

Takiej ocenie podlegają nie tylko dziewczęta. Dziś dotyka ona również chłopców i jest dla nich istotna. Coraz częściej słyszy się od dziewcząt nie o fajnych, mądrych, silnych, wspaniałych chłopakach, ale o chłopakach ładnych. To oni są przedmiotem pożądań emocjonalnych i towarzyskich. A ponieważ dzisiejsze dziewczyny nie zwykły grzecznie czekać, aż ktoś się nimi zainteresuje, atakują tych „ładnych”, którzy chodzą w glorii i chwa­le, otoczeni wianuszkiem wielbicielek. Jak więc kolega ma nie zazdrościć koledze, a przynajmniej nie zastanawiać się nad stanem własnej męskiej urody? Jak nie martwić się, że trzeba będzie iść przez życie bez filmowej aparycji? Takie życie jest w ogóle bez sensu. Całe szczęście, że nawet bar­dzo nowocześni młodzieńcy z czasem dorastają i zaczynają przejmować się tym, czym mężczyźni od wieków się przejmują – pracą, zarobkami, ka­rierą, rodziną.

W sprawach własnej urody skrajnych pesymistów nie jest tak wielu. Znacznie częściej wypływa problem, co można zrobić, żeby urodę popra­wić. Nie jest dobrze, nie jest też tak źle, ale można by podnieść własną atrakcyjność. Kobiety, także te nieletnie, mają nie tylko całe arsenały środków, dysponują także odwieczną akceptacją na taką aktywność.  Poprawianie urody przez kobietę jest wręcz pożądane społecznie. Strój czy makijaż to nie tylko korekta. To przede wszystkim kwestia bycia mod­ną i zadbaną, czyli sprawa poczucia własnej atrakcyjności i wartości.

Jeśli jednak ciuch albo szminka nie wystarczą do ukrycia rzeczywistych czy wyimaginowanych braków? Jeśli dziewczyny nie stać na niezbędne za­kupy? Wtedy albo pojawia się problem, z którym trzeba sobie radzić z po­mocą fachowców, albo zaczynamy wprowadzać substytuty. Dodatkowy kolczyk w uchu czy w nosie niewątpliwie podnosi atrakcyjność. Podobnie tatuaż. Strój, jeśli już nie może być markowy ze względów finansowych, to zawsze może być atrakcyjny, czyli prowokacyjny.

Młodzi panowie korzystają przede wszystkim z siłowni. Nabicie mięśni jeśli nie jest lekarstwem na wszystko, to z pewnością na wiele rozterek du­chowych. Gorzej jest, jeśli jako lekarstwo na braki urody zaczyna się sto­sować takie zachowania, jak nieuczenie się (z czasem przekształcające się w rzeczywistą niechęć do nauki), palenie papierosów, picie alkoholu, eks­perymenty z narkotykami, udział w imprezach, doświadczenia seksualne. Czasy dokonywania podbojów za pomocą dyskusji o filozofii egzystencjal­nej czy twórczości ostatniego laureata nagrody Nobla minęły bezpowrot­nie. Dziś, żeby zwrócić na siebie uwagę, trzeba zaszokować.

Czasem taka osoba trafia do pedagoga szkolnego nie z powodu proble­mów ze sobą, tylko na skutek „poprawek”, których na sobie dokonała. Zamiast uśmiechać się z pobłażaniem, zajmijmy się nią. Przecież to wspa­niałe, że uczeń przyszedł porozmawiać, poszukać pozytywnego rozwiązania. Niekiedy można pomóc, wykazując, że wcale nie jest tak źle, jak to widać w krzywym zwierciadle własnego lusterka. Czasem trzeba się pospierać, udowadniając, że uroda to nie wszystko, a w każdym razie nie wszystko najważniejsze, że najpiękniejszą nawet urodę zniszczy upływ czasu, nie warto więc na niej budować swojej wartości. Wykazanie zrozumienia i skierowanie myśli oraz zainteresowań na inne ważne sprawy życiowe po­maga nieraz skuteczniej niż skalpel chirurga plastycznego.

7. Problemy uczuciowe

Skoro mówiliśmy o podobaniu się, nie możemy pominąć, nieodłącz­nych w życiu młodego człowieka, kłopotów uczuciowych. Wszystko zale­ży od wrażliwości i postawy wobec świata. Najmniej problemów mają lu­dzie gruboskórni – oni nie zauważają niuansów, umieją cieszyć się rzeczami najprostszymi i nie zastanawiają się, w jaki sposób inni czują i re­agują. Także postawa zdobywcy, filozofia parcia do przodu i umiejętność zagarniania uwalniają od wątpliwości i rozterek. Jeśli młody człowiek jest wrażliwy, chce rozumieć i być rozumiany, chce dawać i brać, a szczęście mu nie sprzyja, zaczyna mieć problemy, które możemy zaliczyć do dwóch obszarów: 1) niezaspokojona potrzeba zdobycia kogoś „do pary”, 2) nie-udane związki.

Na problemy z pierwszej grupy cierpi wielu młodych ludzi, choć w ogólnym przekonaniu dorosłych dzisiejsza młodzież nie przywiązuje wagi do uczuć, łatwo nawiązuje przelotne znajomości oraz zbyt wcześnie podejmuje życie seksualne. Ta generalizacja nie jest do końca prawdziwa. Owszem, są tacy, którzy tak właśnie żyją. Jednak przeciętny młody czło­wiek pragnie uczucia, chce mieć kogoś „do pary” i jest szczęśliwy, jeśli zna­lazł bliską osobę, chciałby tę bliskość chronić i utrwalić. Jest smutny, gdy nie ma powodzenia. Zazdrości koleżankom i kolegom, którzy kogoś mają. Nawiązanie bliższej znajomości mogą utrudniać różne rzeczy:

  • obawa przed otwarciem się
  • przekonanie o własnej niedoskonałości, najczęściej nazywane nieśmia­łością
  • romantyczne i idealistyczne rozumienie miłości, które każe szukać księżniczki czy księcia z bajki
  • niezgodność proponowanych przez znajomych wzorów zachowań z własną hierarchią wartości i potrzeb
  • rygory moralne, szczególnie wykształcone na gruncie religijnym.

     Kiedy młody człowiek przychodzi z problemami ze sfery uczuć, stawia nas w trudnej, trochę paradoksalnej sytuacji. Z jednej strony, tradycja europejsko-chrześcijańska nakazuje pochwalić życie w cnocie, wzmocnić ideały i skierować uwagę młodego człowieka na naukę i poezję. Równo­cześnie jednak wiemy, że takie instruowanie nic nie da. Ale nie możemy też chłopcom podpowiadać, jak łamać damskie serca ani zachęcać dziew­czyn do „łatwości”.

Jeszcze trudniejsze są rozmowy z ofiarami nieudanych związków. Każde rozstanie powoduje cierpienia, a te w młodości przeżywane są znacznie ostrzej niż w dorosłym życiu. Najczęstsze przyczyny rozpadu młodzieńczych par to:

  • niestałość partnera,
  • własna niewierność, której się teraz żałuje,
  • brak czasu u partnera, traktowany najczęściej jako lekceważenie,
  • niezrozumienie potrzeb i zachowań drugiej strony,
  • nieumiejętność komunikowania własnych potrzeb i oczekiwań,
  • nałóg.

Wiele par rozstaje się spokojnie i bez żalu, czasem wyładowując tylko napięcie w końcowej kłótni. Potem radzą sobie jakoś, najczęściej znajdu­jąc kogoś innego. I jeśli sytuacja niemożności utrzymania związku nie za­cznie się tak powtarzać, że zaczyna stanowić problem, te osoby nie będą szukać pomocy. Zatrzymajmy się więc przy tych, którzy przyszli, ponieważ cierpią z powodu niechcianego rozstania.

Pierwsze dwie przyczyny rozstania (niewierność własna lub partnera) to najczęściej przedstawiane problemy. Może się to wydać niepoważne, gdy gimnazjalista czy nawet licealista mówi o zdradzie. O czym właściwie mó­wi? O zdradzie fizycznej? O niestałości zademonstrowanej umówieniem się z kimś innym do kina, na dyskotekę? Czasem, aż niezręcznie o to zapy­tać. Bronimy się przed świadomością, że takie dzieci mogą uprawiać seks. Robią to jednak częściej, niż byśmy chcieli, chociaż rzadziej, niż je o to po­sądzamy. Tak czy inaczej, trzeba brać pod uwagę, że niewinnie trzymająca się za ręce para szesnastolatków może prowadzić całkiem „dorosłe” życie intymne. Czasem się o tym dowiadujemy, częściej nie. W pewnym stopniu fakt ten nie ma znaczenia w rozwiązywaniu problemu, z którym nastola­tek się zgłosił. Dla niego najważniejszą sprawą jest wierność, poczucie wy­łączności, a nie forma, w jakiej zostało to zakłócone. Niewierność w po­staci pójścia do kina z innym jest w rozumieniu młodzieńca autentyczną niewiernością, zwłaszcza jeśli sam pozostał z wybranką na płaszczyźnie jedności dusz, a nie ciał. Rozbicie związku platonicznego boli nie mniej niż stwierdzenie niewierności fizycznej.

Jeśli jednak dowiemy się, że chodzi o miłość i zdradę w jak najbardziej „dorosłym” rozumieniu, dochodzą nam problemy, które towarzyszą życiu seksualnemu. Do spraw psychicznych i moralnych dołączają się kwestie zapobiegania ciąży, AIDS i zdrowie kobiety. Wbrew pozorom te ostatnie mogą stanowić niemiłą nowość nie tylko dla chłopca, ale i dla dziewczyn­ki, bo okazuje się, że podjęcie życia seksualnego ma na przykład konse­kwencje w postaci wizyty u ginekologa.

Odrębny problem mają ludzie, których niewierność wybranki czy wybran­ka spotkała kilkakrotnie, w kolejnych tak samo kończących się związkach. Takie doświadczenia prowadzą do łatwych wniosków ogólnych: wszystkie dziewczyny są puszczalskie, wszyscy chłopcy są niewierni, miłości nie ma. I młody człowiek zarzeka się, że w miłość już nie wierzy, równocześnie pragnąc jej i poszukując. Więcej – wątpiąc w stałość kolejnego partnera, sam jest gotów zniszczyć następny związek, tylko po to, by uniknąć zranienia.

Spotykamy się również z problemem zniszczenia związku przez własną niewierność. Słyszymy wtedy wyrzekania o własnej głupocie odrzuconego i zapewnienia o nieistotności tego incydentu. Takie osoby surowo ocenia­ją partnera, który zdradził, ale łagodnie podchodzą do własnych zacho­wań. I z tego punktu widzenia rodzi się oczekiwanie, że własne błędy znaj­dą zrozumienie u drugiej strony i nie wpłyną na dalsze funkcjonowanie związku. Często jest tak, że człowiek, który „narozrabiał”, nie bierze na siebie odpowiedzialności za popełniony czyn, za zranienie uczuć uko­chanej osoby, za zerwanie. Oczekuje wybaczenia i usprawiedliwienia. Pe­dagogowi trudno jest polemizować z ocenami, ale może dyskutować o uczuciach i o odpowiedzialności.

Problemy, które wynikają z braku czasu partnera i nie rozumienia go, są do siebie podobne. Rozdzieliliśmy je, bo najczęściej młodzi ludzie wi­dzą je oddzielnie, ale tak naprawdę mają one wspólny mianownik: wza­jemne niezrozumienie się.

Brak czasu jest często (choć nie zawsze) sposobem na uniknięcie wyma­gań, które zgłasza druga strona. Bywa jednak tak, że on czy ona chcieliby drugą osobę po prostu umieścić w swoim napiętym harmonogramie, wy­dzielając czas i zainteresowanie zgodnie z własnymi potrzebami, nie licząc się z tym, czego partner oczekuje.

Problem mogą też stanowić niezrozumiałe zachowania ukochanego człowieka. Dlaczego ona mnie prowokuje, a potem nie pozwala na nic więcej? Dlaczego on wciąż myśli tylko o jednym? Czy on musi być taki dziecinny? Co ona sobie właściwie wyobraża, czy ja nie mogę mieć wła­snego zdania? Pytań tego rodzaju może być mnóstwo. Słuchajmy więc, I prowokujmy do samodzielnego znalezienia odpowiedzi. To będzie lepsze niż prawda objawiona przez szkolnego pedagoga. Każda prawda odkryta samodzielnie będzie tą najważniejszą.

Czasem źródłem nieporozumień jest brak umiejętności wyrażania uczuć, potrzeb i oczekiwań. Niektóre osoby są przekonane, że partner powinien wiedzieć, o co nam chodzi, zanim coś powiemy; że powinien to odgadnąć.

Od czasu do czasu do pokoju pedagoga zagląda roztrzęsiona dziewczy­na lub zdesperowany chłopak, którzy muszą z siebie zrzucić ciężar miło­ści do osoby uzależnionej. Nie mogę z nim dłużej być! On pije coraz wię­cej. Nie wiem, co robić. Chcę mu pomóc. To koniec, ale nie mogę patrzeć, jak się stacza. To był taki wspaniały chłopak. Czasem chodzi o alkohol, ale coraz częściej źródłem rozpaczy jest narkotyk.

Takie zwierzenie otwiera dwie drogi równocześnie. Trzeba pomóc oso­bie, która przyszła, i trzeba spróbować dotrzeć do tej nieobecnej. To dru­gie rzadko się udaje, ale próbę warto podjąć, zwłaszcza gdy bohater tra­gicznej opowieści też jest uczniem naszej szkoły.

Przede wszystkim należy zająć się tym, kto przyszedł. To on zgło­sił prośbę o pomoc. Często pomimo deklaracji o zerwaniu naszemu „klientowi” nie jest łatwo wyzwolić się z toksycznego związku. Uczucia by­wają silne i narzucają poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka, niezależnie od tego czy jest to odpowiedzialność rozumiana właściwie. Na razie najważniejsze jest uświadomienie zakochanej, że jej poświęcenie i trwanie u boku wybranka nie wystarczą, żeby on się zmienił. Chłopako­wi trzeba wykazać, że jego poczucie: „Jeśli odejdę, ona załamie się i zmar­nuje do końca w narkotykach”, nie uratuje uzależnionej dziewczyny.

Osobom uzależnionym mogą pomóc tylko fachowcy. Do nas należy ra­towanie ich partnerów, by i oni nie zeszli na manowce.

Różne są więc rozterki związane z młodzieńczą miłością: od niepoko­jów moralno-egzystencjalnych po najpoważniejsze problemy życiowe.

Jedni niepowodzenia przyjmują w miarę spokojnie i stają się one bodź­cem do dalszego rozwoju i uczenia się, wyciągania wniosków. Są też oso­by, które po porażkach zwijają się w sobie, cierpią, czują się tak bardzo urażone, że nie chcą próbować po raz kolejny.

8. Problem z alkoholem.

Na pewno niereagowanie w sytuacjach ewidentnych jest bardzo ryzy­kowne. Wtedy bowiem jest już właściwie pewne, że sytuacja za chwilę wy­mknie się spod kontroli, że zamiast jednego ucznia sprawiającego „alko­holowe” kłopoty będziemy ich mieć w klasie kilku. Z doświadczeń wynika, że jeśli dorośli przestrzegają ustanowionych przez siebie granic, to młodzi ludzie dopasowują się do tego. Jeśli dorośli przekraczają ustalone zasady i udają, że nie widzą, jak robią to inni, młodzież z tego korzysta i naduży­wa swobody.

Jakie są najczęstsze przyczyny sięgania przez młodych po alkohol?

Piję, bo inni piją. Wzorzec picia towarzyskiego obowiązuje nie tylko w środowiskach młodzieżowych. Pierwsze i najważniejsze przykłady wy­nosi się z własnego domu. Spotkania towarzyskie dorosłych rzadko kiedy odbywają się bez alkoholu. To, że rodzice potrafią zachować kulturę picia i nie upijają się, nie gwarantuje jeszcze rozsądnego podejścia do alkoholu u dziecka. Ono przyjmuje przede wszystkim akceptację spożywania alko­holu. A że nie zna własnych możliwości, nie umie postawić granicy, podda się łatwo wpływowi rówieśników – to już cecha młodości.

Picie, najczęściej piwa, jest wśród młodzieży traktowane jako pożąda­na towarzysko norma. Nie oznacza to, że niepijący jest zawsze i wszędzie tępiony. Ale, że zostanie uznany za innego, dziwnego, to fakt. A nie każdy chce żyć z taką etykietką.

Piję, bo lubię, bo mi smakuje. Takie zdanie wygłaszają ci, którzy zdo­byli już pewne doświadczenie w piciu alkoholu. Jest to wyraźny sygnał, że młody człowiek wstąpił już na drogę uzależnienia.

Piję, bo mnie to rozluźnia. To bardzo częsty argument. Jeśli chcemy się bawić, musimy być na luzie. A najszybciej i najłatwiej uwolnić się od napięcia kilkoma piwami.

Piję, żeby nie myśleć. Takie hasło to bardzo poważny sygnał alarmowy. W życiu młodego człowieka dzieją się widać rzeczy, z którymi nie umie so­bie poradzić, szuka więc drogi ucieczki. Jeśli jednak był w stanie sformu­łować takie stwierdzenie, jest szansa, że pozwoli na rozmawianie o pro­blemach, które tak bardzo go zaprzątają.

Piję, bo chcę pić. Takie zdanie ma zamknąć dalszą dyskusję. I, nieste­ty, najczęściej zamyka. Jeśli alkoholik nie chce się leczyć, nie da się tego zrobić na siłę. A człowiek, który składa takie kategoryczne oświadczenie, z reguły jest już bardzo daleko. Tak daleko, że trudno jest przekonać go, by zastanowił się nad własnymi słowami. Być może zamiast słowa „chcę” powinien użyć określenia „muszę pić”. Ale dopóki przed tym się broni, odrzuci wszelką pomoc.

Wprawdzie nieletniego alkoholika można umieścić w zakładzie odwyko­wym bez jego zgody, ale skuteczność tej terapii nie będzie gwarantowana.

9. Problem z narkotykami

Od kilku lat ogromnym kłopotem stały się narkotyki. Zajmijmy się teraz jego jednostkowym wymiarem – sytuacją ucznia.

Uczeń nie widzi problemu. Wszyscy to robią. Panuję nad sytuacją! To najczęstsze odpowiedzi na nasze sygnały o zagrożeniu.

Czy można przekonać kogoś o istnieniu tego, czego on nie chce wi­dzieć? Czasem otrzeźwienie spowoduje przysłowiowy kubeł zimnej wody, czasem interwencja powiadomionych nagle o poczynaniach dziecka ro­dziców. Ostro postawione granice niekiedy potrafią zatrzymać proces. Ale czasem do delikwenta nic nie dociera. Trudno jest czekać i patrzeć bezsilnie, jak ktoś marnuje sobie życie, ale trudno też ocalić człowieka wbrew jego woli. Pozostaje nadzieja, że obudzi się, nim faktycznie będzie za późno.

Strach i wstyd przed ujawnieniem problemu. Taki rozdarty wewnętrz­nie, początkujący narkoman sam raczej do pedagoga nie przyjdzie. Ale niejednokrotnie udaje się go wypatrzyć. Czasami przytomni koledzy zgła­szają taką sprawę. I od tego momentu możemy zacząć rozmawiać i działać.

Nie wiem, do kogo zwrócić się o pomoc. Jeśli uczeń z takim hasłem przyjdzie do pedagoga, powinniśmy wiedzieć, do której poradni czy sto­warzyszenia go skierować. Ułatwmy pierwszy kontakt, a oprócz tego za­proponujmy utrzymanie nawiązanej właśnie współpracy.

Co się ze mną stało? Wśród uczniów, którzy wpadli głęboko i chcą się wyzwolić, zdarzają się osoby zgłaszające problemy dodatkowe: Jak dalej żyć z tym, co robiłem? Jak wrócić do tego, co było przedtem?

Pewna maturzystka, która doprowadziła swój organizm do stanu wy­magającego natychmiastowej hospitalizacji, zgłosiła się nie z proble­mem narkotycznym, ale z bólem utraty godności osobistej. Trafiła na­tychmiast na detoks, a potem pod opiekę rzeczywiście znakomitego terapeuty, ale stała się też stałym gościem w gabinecie pedagoga. Po roku pracy, gdy już nieco odzyskała dawną urodę i zdolność do uśmie­chania się, nadal drżała, gdy jakiś mężczyzna znalazł się nagle zbyt blisko niej. Wolała iść przez pół miasta na piechotę, niż wsiąść do zatłoczonego tramwaju.

Jakie wnioski możemy wysnuć z powyższych rozważań? To, co zazwy­czaj postrzegamy jako problem społeczny, jest po prostu sumą wszystkich indywidualnych tragedii. I jeszcze to, co powiedzieliśmy już wielokrotnie – my, pedagodzy szkolni, choć nie jesteśmy w stanie poprowadzić specja­listycznej terapii, możemy dodać do niej to, co czasem umyka w procesie leczenia uzależnienia: luksus zwyczajnego kontaktu w ramach powrotu do normalnego życia.

10. Problem z seksem

Niektórzy stwierdzają, że mają problem z nadmiernym własnym zainteresowaniem płcią przeciwną. Najczęściej z osobą tą wiąże się już odpowiednia opinia towarzyska, ale ujawnienie faktu, że dla niej samej to, co robi, stanowi problem, stawia sprawę w zupełnie innym świetle. Teraz już nie wystarczy ocenić człowie­ka w kategoriach naganności moralnej czy podziwu z powodu odnoszo­nych sukcesów. Jeśli nastolatek mówi o swojej dużej aktywności seksual­nej, że jest nią zmęczony, że właściwie nie daje mu to satysfakcji, że szuka uczucia, a znajduje tylko seks, to mamy do czynienia z poważnym proble­mem, zwłaszcza, że mówienie o problemie nie oznacza zaniechania do­tychczasowego sposobu życia.

Rozmawiając z taką osobą, dość szybko dochodzimy do tak poważnych kłopotów emocjonalnych, że zaczynamy się zastanawiać, czy damy radę udźwignąć problemy, z którymi żyje ten młody człowiek? Jeśli jego postę­powanie nie jest tylko presją rozrywkowego środowiska, swego rodzaju modą, pomoc psychologa czy seksuologa może okazać się po prostu nie­zbędna.

Żyjemy w czasach, które pomimo zagrożenia AIDS lansują seks. Wzorce płynące z mass mediów, zwłaszcza ze świata rozrywki i reklamy, zachęcają do przeżycia kolejnej przygody. Niewielu licealistów (bez względu na płeć) przyznaje się do dziewictwa. Owszem, można mieć za­sady, ale mówić o nich to jednak wstyd. Pamiętajmy więc -jeśli młody człowiek zgłosi się z problemem dotyczącym seksu, doceńmy jego odwa­gę i rangę zagadnienia.

           11. Molestowanie seksualne

Problem rzadko w szkole ujawniany, chyba prędzej w szkołach podsta­wowych. Kiedy dziecko zaczyna mówić o wykorzystywaniu seksualnym, obdarza słuchacza nieprawdopodobnym wprost zaufaniem. Pamiętajmy o tym, co najważniejsze: nigdy nie wolno podawać w wątpliwość słów dziecka. Skoro podjęło już tak heroiczny czyn, ujawniło najskrytszą tajem­nicę, nie zawiedźmy go.

Owszem, może się zdarzyć, że jakaś nastolatka snuje fantazje o rze­czach niezaistniałych. Jeśli uda nam się to sprawdzić i zweryfikować kłam­stwo, postarajmy się, aby młodą osobą zajęli się specjaliści od serc i dusz. Takie konfabulacje mogą świadczyć o poważnych, choć zupełnie innych problemach. Młodsze dzieci rzadko kiedy wymyślają takie opowieści bez żadnych podstaw, zwłaszcza gdy w ich historii pojawia się ktoś z najbliż­szej rodziny.

Dziecku o wiele łatwiej opowiedzieć o molestowaniu, jeśli sprawcą by­ła osoba obca, choć to, oczywiście, zawsze trudne przeżycie. Obcego moż­na nienawidzić. Można pragnąć, by resztę swych dni spędził w więzieniu. Gorzej, jeśli sprawcą jest ktoś bliski: ojciec, wujek, kuzyn (96% wszystkich sprawców przemocy seksualnej to mężczyźni). Dzieci czują, że stało się coś złego, niewłaściwego. Trudno im jednak obciążyć za to winą ojca czy wujka. To przecież osoby bliskie, znane i kochane, które dbają o dziecko i często robią dobre rzeczy. Pokrzywdzone dzieci szukają więc przyczyn w sobie – mogą czuć się winne lub współwinne temu, co się stało. Równo­cześnie przeczuwają, że gdyby coś powiedziały, w rodzinie mogłyby zajść znaczące zmiany. Zmiany niedobre. Sprawcy często wkładają dzieciom do głów informacje w stylu: „Jeśli powiesz mamusi, to ona od tego umrze; Jeśli mnie kochasz, to dotrzymasz tajemnicy; Jeśli komuś powiesz, to ta­tuś pójdzie przez ciebie do więzienia”, więc ze szczególną uwagą należy traktować takie dziecięce wyzna­nia. Dorośli często odrzucają te niespodziewane i niechciane informacje: „Co ty gadasz, to niemożliwe”, uciekają: „Nie opowiadaj mi tu takich głu­pot”, zamiast po prostu wysłuchać. A zdarza się, że dziecko przez wiele lat samotnie boryka się ze swoją tajemnicą i nie ma odwagi nikomu o tym opowiedzieć. Sprawy_ dotyczące molestowania czy wykorzystywania seksu­alnego wymagają wyjątkowego wyczucia, delikatności i wiedzy, jak postę­pować. Właśnie dlatego potrzebna jest pomoc fachowca. Jeśli nie ma możliwości, by dziecko otoczyć odpowiednią opieką, postarajmy się choćby telefonicznie czy przez Internet uzyskać pomoc, czy radę, jak taką sprawę poprowadzić, by dziecku nie zaszkodzić. Dziecko już zo­stało skrzywdzone i nie wolno uczynić mu kolejnej krzywdy w ramach udzielania pomocy. .Bardzo ważna jest dyskrecja. Upublicznienie sprawy dodatkowo upokarza ofiarę, a w naszym kraju osoby pokrzywdzone po­przez molestowanie czy gwałt są ciągle napiętnowane społecznie. Niestety, często jest tak, że nie da się w sądzie udowodnić sprawcy wi­ny. Nie rozpoczynajmy więc działania bez zastanowienia się, jaki przynie­sie skutek, może bowiem okazać się kolejnym traumatycznym przeżyciem dla dziecka. Jeśli sprawca nie dostanie skazującego wyroku, tylko zostanie uniewinniony, pogłębi to w dziecku poczucie, że źle zrobiło, dzieląc się swoją tajemnicą, że jego prześladowca jest nietykalny i nikt nie może mu nic zrobić.

Oczywiście, jeśli wiemy o sprawie, podejmijmy potrzebne kroki. Cza­sem pomagają członkowie rodziny, którzy dotąd nie wiedzieli o niczym, a nie akceptują zaistniałych wydarzeń i chcą ochronić dziecko oraz ukarać sprawcę. Najważniejsze jest przerwanie przemocy, jeśli się ciągle odby­wa, i odizolowanie sprawcy. Dalsza opieka musi obejmować wsparcie emo­cjonalne  oraz naukęnowych zachowań, gdyż dla ofiary charakterystyczne są trudność z ochroną własnej osoby i pozwalanie na to, by inni przekra­czali granice. Jeśli się tego nie zatrzyma, dziecko, a potem osoba dorosła stają się ofiarami kolejnych sprawców.

W sytuacji, gdy rodzina wolała nie wiedzieć, a dziecko nie znajduje w nikim oparcia i zrozumienia może najlepiej będzie je odizolować (bur­sa czy internat), może trzeba wyznaczyć kuratora, odpowiedzialnego opiekuna – kogoś, kto na bieżąco przypilnuje bezpieczeństwa krzywdzonego. Pamiętajmy, że pedagog szkolny nie ma prawa decydować o sposobie ży­cia obcej rodziny. Tu wiążące decyzje należą jedynie do sądu. |

12. Trauma

Żyjemy w świecie pełnym przemocy. Śmierć, drastyczne okaleczenia, gwałt, zbiorowe ofiary wypadków, klęsk żywiołowych, seryjni mordercy. Wiadomości, filmy fabularne, a nawet teledyski roją się od ofiar różnorod­nej przemocy. Dociera to do dorosłych, dociera też do dzieci. Uodporni­liśmy się na śmierć, ale tylko na śmierć z daleka. Jeśli dotyczy ona osób nieznanych, nie różni się zbytnio od nieszczęść dotykających postaci z fil­mów. Inaczej jest jednak, gdy piorun uderza w pobliżu. Jeśli to kogoś z ro­dziny spotyka śmierć, dotyka HIV lub rak, nie możemy się z tym pogodzić.

Młody człowiek przeżywa takie wydarzenie boleśnie, czasem nie po­trafi zrozumieć, co się właściwie stało. Zwłaszcza młodsze dzieci wobec śmierci stają zupełnie bezradne. Nawet strata ukochanego zwierzątka może być prawdziwym szokiem. Przeżycia związane z tragediami, które dotknęły dziecko osobiście, są silne. Ofiara gwałtu czy osoba trwale oka­leczona w wyniku wypadku lub napadu nosi w sobie rany psychiczne dłu­żej, niż trwa wyleczenie ciała.

Niełatwo jest również pedagogowi, do którego przychodzi uczeń po strasznych przeżyciach. Chcemy pomóc i w pierwszej chwili nie bardzo wiemy, jak. Wypowiadanie słów współczucia czy składanie formalnych kondolencji jest przecież nie na miejscu. Nie damy gotowej recepty na wzorco­we zachowanie. Każdy musi sam w sobie „przerobić” problem własnego stosunku do spraw ostatecznych. Jedyne, co możemy zrobić, to swoją po­stawą wesprzeć dziecko, które nie miało kiedy dokonać tych najpoważ­niejszych przemyśleń.

13. Ubóstwo

Kolejny duży kłopot współczesnych uczniów – brak pieniędzy. Chodzi zarówno o brak pieniędzy do własnej dyspozycji, jak i w ogóle brak finan­sów w rodzinie. Z kolei niektórzy mają pieniędzy bardzo dużo. Tak dużo, że jest to czasem niewyobrażalne dla dorosłych, wychowanych w poprzed­niej, nie znającej aż takich kontrastów epoce.

Młodzi ludzie mają czym szpanować – markowe ciuchy, najnowsze telefony komórkowe, wakacje w najdalszych zakątkach świata. Te rzeczy robią wrażenie i to nie tylko na płci przeciwnej. Bogactwo daje poczu­cie siły i władzy. Nic dziwnego, że ci, którzy mają mniej lub dużo mniej, cierpią z tego powodu. I bardzo pragną mieć, wyobrażając sobie, że to właśnie pieniądze i dobra, które można za nie nabyć, stanowią o sensie i treści życia.

Rozróżnijmy wyraźnie: czym innym jest troska, że jutro znów nie bę­dzie w domu nic do jedzenia, że rodzice nadal nie mają pracy i właśnie stracili prawo do zasiłku, a czym innym – pragnienie posiadania, które staje się wartością najwyższą. Problem polega na tym, że w dyskusjach z młodymi ludźmi trudno jest postawić granicę między naturalną chęcią życia w lepszych warunkach a konsumpcyjnym podejściem do świata. Młodzież często tego rozgraniczenia nie chce widzieć, a czasem tego nie rozumie. Trudno jest namawiać do idealizmu i pogardy dla dóbr material­nych.

       Pracując z młodzieżą, stykamy się zarówno z zawiścią i złością na bo­gatych, jak i z przeróżnymi próbami zdobycia pieniędzy i fantazjami na ten temat. Najtrudniejszy jest moment, gdy stwierdzamy, że już jest za późno, że młody człowiek nie uznaje innych wartości niż mamona. A jeśli zaczął już odnosić na tym polu jakieś sukcesy (albo ktoś w rodzi­nie), dyskusje do niczego nie doprowadzą. W końcu nikt myślący nie bę­dzie namawiał do celowego ubóstwa. A na ubóstwo duchowe czasem trudniej poradzić niż na braki finansowe.

Niekiedy dziecko z zamożnej rodziny ma problem – jedyne, czym mo­że się pochwalić, to pieniądze, i to nie jego własne. Może w cichości du­cha zazdrości temu biedniejszemu, że chodzi z ojcem na ryby czy kopie piłkę, że jego kumple to prawdziwi przyjaciele, a nie kupowani pochleb­cy, że nie musi ciągle walczyć o swoją pozycję.

Istnieje też inna sfera spraw, do której my, budżetowcy, musimy się w swej pracy przyzwyczaić. To problemy bogatych. Pewna dziewczy­na przyszła do pedagoga z poważnym problemem. Oto uzyskała zieloną kartę i mogłaby kontynuować naukę w USA. Rodziców na to stać i zosta­wili jej prawo decyzji. Na drugiej szali są przyjaciele, tacy od zawsze, i zwy­kły lęk przed opuszczeniem rodziny. Do tego dobra matura ma być nagro­dzona samochodem. Świeżo upieczona posiadaczka prawa jazdy już nie może się na własne auto doczekać, ale przecież nie zabierze go za ocean. Mogłoby się wydawać, że to problem jak z serialu, ale ona po prostu żyje w takim świecie i wśród takich spraw. I chociaż dla tego pedagoga zagad­nienie nadmiaru pieniędzy to abstrakcja, to rozmowa była rzeczowa, choć nie pozbawiona emocji. Podjęcie słusznej decyzji było dla dziewczyny ważne, ona rzeczywiście potrzebowała pomocy.

Warto zadbać, by chwalenie się kasą nie stało się ogólnie obowiązującą szkolną modą, podsycaną jeszcze przez nauczycieli. Są szkoły, które po­zwalają uczniom stawiać samochody na służbowym parkingu, i takie, które się na to nie godzą; szkoły, w których na lekcjach brzęczą melodyjki telefo­nów, i takie, w których jest to niedopuszczalne; szkoły, w których dziewczę­ta chodzą obwieszone biżuterią, i takie, w których im tego nie wolno.

To statut szkoły określa, jak ma wyglądać i zachowywać się uczeń. Jeśli wychowawca i nauczyciele będą cenili przede wszystkim wiedzę i umiejęt­ności, a mniej gadżety, to może stworzy się taka atmosfera i dla uczniów.